Rozdział pierwszy - Coś więcej



            Zadzwonił dzwonek obwieszczający całej szkole przerwę na lunch. Powoli spakowałam książki do torby słuchając muzyki. Równie ślamazarnym tempem wyszłam z klasy. Wzrok jak zwykle miałam wbity w ziemię.
             Nagle poczułam, że wpadam na kogoś. Moje duże słuchawki zsunęły mi się. Podniosłam głowę do góry, by sprawdzić kto tym razem padł ofiarą mojej niezdarności. Był nią Jake – największe ciacho w szkole. Chyba ¾ lasek, w szkole dostaje palpitacji serca na jego widok. Ja jednak do nich się nie zaliczam. Jakoś mało interesuje mnie jego osoba. Przystojny może i był. I chodzi ze mną na angielski… Ale to by było tyle na jego temat.
Wydukałam przeprosiny. Posłał mi czarujący uśmiech. Nieco mnie onieśmielił i ogłupił. Jak najszybciej stamtąd uciekłam.
- Coś długo wracałaś – zauważyła Caroline. Caroline jest moją przyjaciółką. Znamy się niemal od piaskownicy. Caroline ma figurę modelki: długie, szczupłe nogi, smukłą sylwetkę, wysoka. Zazdrościłam jej długich, prostych – niczym struny w gitarze – blond włosów. Były w odcieniu miodu. Pięknie wyglądały wraz z jej czekoladowymi oczami. Nic dziwnego, że podobała się każdemu chłopakowi w tej szkole. Jednak byli oni niepocieszeni – serce Caroline było zajęte przez Davida.
         – Wiesz doskonale, jakie mam tempo…
– No tak – odpowiedziała ze swoim uśmiechem numer pięć i zaczęła plotkować z dziewczynami siedzącymi przy stoliku. Wyjęłam z torby zielone jabłko. Wyłączyłam się włączając na powrót muzykę.

            Po trzech następnych lekcjach wróciłam do domu. Zaraz po zamknięciu drzwi wejściowych przybiegł do mnie Frankie – mój kot -  z ogonem uniesionym do góry.
Miauknął.
Miał śliczną szarą sierść i błękitne oczy. Był ciągle mały. Wzięłam go na ręce.
            – Hej mały. Nudziłeś się, nie? – spytałam drapiąc go za uchem. W odpowiedzi zaczął cicho mruczeć. Uśmiechnęłam się.  Ciągle trzymając go na rękach zdjęłam buty i wraz z nim poszłam do kuchni. Sprawdziłam, czy ma karmę, wodę i czy mleko nie skisło. Wszystkie miski musiałam napełnić, bo były puste.

            Wraz z rodzicami mieszkam w jednym z najlepszych apartamentów w San Francisco. Są prawnikami i dużo pracują. Jednak codziennie o siódmej wieczorem jemy wspólnie kolację. Nie ma opcji, żeby było inaczej. Rodzice są bardzo fajni i świetnie się dogadujemy. Jestem dla nich najważniejsza, głównie przez to, że jestem ich jedyną córką. Dzięki temu, że są prawnikami stać nas na drogie meble i elektronikę, markowe ubrania, wyjazdy do Europy… Mimo wszystko nie jestem rozpieszczona. Jeśli chcę dostać coś „ponadprogramowego” – nową konsolę czy iPoda – to muszę na to zasłużyć lub zaoszczędzić.
            – Dostaniesz prawie wszystko, co zechcesz, jeśli tylko będziesz dobrze się uczyć, myszko – powiedział tata, gdy zaczynałam pierwszą klasę. Jednak prędko polubiłam szkołę – i lubię ją do dzisiaj – i jakoś nie mam wielkich problemów z nauką. No może z matematyką. Ale mam korepetycje, więc daję radę.
            Zostawiwszy Frankie’go w kuchni poszłam do swojej sypialni. Uwielbiałam w niej przebywać. Była moim azylem, sacrum. Nikt bez mojej zgody nie mógł tu wejść. Nie żebym miała coś do ukrycia. Po prostu cenię prywatność, a rodzice w pełni to szanują. Zawsze pukają albo z góry uprzedzają, że idą po coś, gdy jestem dajmy na to w salonie.

            Moja sypialnia ogólnie jest kwadratowa. Jednak jest w niej wydzielona garderoba i łazienka, więc sam pokój przypomina odwrócą o sto osiemdziesiąt stopni w prawo literę L. Jest niemal banalnie urządzony. Ściany były pokryte jasnoszarą farbą. Jednak ściana na wprost, gdy stoi się w drzwiach była oknem z wyjściem na taras. Rozpościerał się z niego najpiękniejszy widok na ocean i pobliską plażę.  Stojąc w wejściu po prawej stronie są drzwi do łazienki i garderoby. Dalej w połowie długości ściany stoi duże biurko zrobione w starym stylu: dębowe, z dużą ilością szuflad. Przy nim było krzesło pasujące bardziej do jadalni niż biurka. Miało obicie z czarnej skóry ekologicznej. Idąc dalej – we wnęce przy ścianie – stało moje łóżko. Pojedyncze z szarą pościelą z czarnymi wzorami. Obok niego stała niewielka szafka nocka z lampką. Na podłodze leżał biały dywanik z długim, miłym w dotyku włosiem – ot tak, by po przebudzeniu nie stawiać stóp od razu na parkiet, tylko na miły dywanik. Mała rzecz a cieszy. Podłoga w całym pokoju była z białych paneli. Na ścianach wisiały póki, na których miałam ramki ze zdjęciami bliskich mi osób lub siebie z czasów dzieciństwa. Po prawej stronie od biurka póki były ustawiane od ziemi do ¾ wysokości ściany – niczym regał. Miałam na nich mnóstwo książek, które uwielbiam czytać i zbierać.

            Torbę rzuciłam byle gdzie i poszłam do łazienki. Zmyłam makijaż, rozczesałam dokładnie włosy i przebrałam się w szare luźne spodnie z dresu z opuszczonym krokiem, męski T-shirt, a włosy spięłam w niedbałego kucyka.
            Łazienka była niewielkim pomieszczeniem z czarnymi kafelkami na ziemi i ścianach. Mieściła najważniejsze rzeczy: prysznic, umywalkę, toaletę, mnóstwo półek i lustro.

 
            Następnego dnia idąc szkolnym korytarzem pod klasę, gdzie miałam kolejną lekcję znów się potknęłam. Nie do końca z mojej winy. Szłam, szłam, szłam i nagle potknęłam się o coś. Upadając ktoś w ostatniej chwili złapał moją rękę i mocno pociągnął mnie na siebie. Cudem moja twarz nie spotkała się z ziemią. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że na kimś leżę. Uświadomił mi to granatowy T-shirt. Jak najszybciej umiałam pozbierałam się. O nie, pomyślałam, gdy doszło do mnie na kogo wpadłam – lub raczej –  przez kogo. Jake siedział na ziemi z wyprostowanymi nogami. Był lekko rozbawiony tą sytuacją. Znów czarująco się uśmiechał, a w oczach miał dwie iskierki. Jak najszybciej mogłam zniknęłam.

            Na moje nieszczęście kolejną lekcją był angielski. Przez bite czterdzieści pięć minut  czułam na sobie wzrok Jake’a. Jak zwykle siedziałam w drugiej ławce w środkowym rzędzie, a on pod ścianą w trzeciej. Kilka razy odwróciłam się. Nawet nie krył się z tym, że się patrzy! Gdy tylko zabrzmiał dzwonek, prędko się spakowałam (choć nie wiem, jak to możliwe przy mnie) i wyszłam z klasy. Przeklinałam w myślach Jake’a. Gdy byłam na schodach zwolniłam. Inni za to biegli jak szaleni na stołówkę. Byli jak stado wygłodniałych tygrysów. Włączyłam muzykę i szłam swoim tempie. Mi przecież nigdzie się nie śpieszy. Będąc przed stołówką minęłam się z Jake’m. Uśmiechał się. Byłam w stu procentach pewna, że do mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego. Pewnie wspominał moją dzisiejszą glebę i się śmiał w myślach, pomyślałam. Ech, walić to. Moja reputacja i tak jest zszargana.
– Zauważyłam, że przez cały angielski Jake nie spuszczał z ciebie wzroku – powiedziała Caroline, gdy tylko usiadłam zdejmując słuchawki. Żyć mi nie da.
            – Tsa – burknęłam, wyjmując picie.
– Wiesz, że połowa dziewczyn chciałaby by być na twoim miejscu?! Na przykład ja – wtrąciła Anna. Anna była moją drugą najlepszą przyjaciółką. Ją jednak poznałam dopiero w liceum. Do niej też pół szkoły zarywało. Anna podobnie jak Caroline wygląda jak modelka. Tylko ja jakaś jestem niewydarzona. Ma figurę modelki, długie lekko kręcone rudawe włosy, zielone niczym morska trawa oczy…
– To idź do niego po numer. Nie wiedzę przeszkód – odparłam, po czym upiłam łyk ze swojego soku pomarańczowego.
            – Dziewczynie nie wypada. - Anna ma też swoje zasady. Nigdy nie zaprosi pierwsza chłopaka na randkę, nie zacznie z nim rozmowy, nie poprosi go o numer. Według niej to on powinien to wszystko zrobić pierwszy. Cała Anna.
  – Co mamy potem? – spytałam z innej beczki. Nie miałam ochoty ciągnąć tego tematu dalej.
            – Biologię.

            Wracałam do domu skąpana w promieniach słonecznych. Był już czerwiec i słońce niemiłosiernie przygrzewało. Jak zwykle szłam zatracona kompletnie w tym, co słyszałam w słuchawkach. Komu w drogę temu słuchawki w uszy – tak często mówię wychodząc gdzieś. To moja główna zasada. Muzyka jest jednym z moich uzależnień. Nie umiałam się bez niej obyć.
        Wyjęłam iPoda z kieszeni, by zmienić piosenkę, bo ta nie pasowała do mojego nastroju. Wolałam coś szybszego, jak Maroon 5 Moves like Jagger. Szukając jej byłam wpatrzona w niewielki ekranik. Drogę znałam na pamięć więc nie patrzyłam przed siebie.
A powinnam.
Nie wiem jakim cudem, ale szedł tędy też Jake. Z tego co wiedziałam jego dom był w całkowicie innym kierunku.
Oczywiście zderzyłam się.
Nie mogłeś popatrzeć przed siebie?!, pomyślałam.
– Dwa razy to przypadek – zaczął, obdarzając mnie zniewalającym uśmiechem, przez co cała moja złość, gdzieś zniknęła.
– Ale trzy to już coś więcej.
        Już chciałam odpowiedzieć, ale gdy się do tego zbierałam sam odpowiedział:
        – To przeznaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.