Rozdział drugi - Zamyślona


          Wracając do domu wspominałam rozmowę z Jake’m. Uznałam, że chyba zbyt wielkiej idiotki z siebie nie zrobiłam.
            – Wiesz myślę sobie, że powinienem cię przeprosić za to, że tak ostatnio na ciebie wpadałem – powiedział po chwili milczenia.
            – Nie to raczej moja wina. Mogłam nie patrzeć na buty tylko przed siebie… – mruknęłam. Nogi miałam jak z waty. W brzuchu miałam jakieś dziwne „coś”. Jakoś zbytnio nie wiedziałam co.
Podrapał się po karku. Widać było jak na dłoni, że się krępuje.
            – To może dasz się… Em… Zaprosić gdzieś jutro? – spytał. Kurczę tylko nie to, pomyślałam.vNie chcę iść na randkę. Nie z nim.
            – W sumie czemu nie – odpowiedziałam. Przeniosłam wzrok ze swoich butów na Jake’a. Uśmiechał się lekko, a oczy jakby mu rozbłysły, gdy usłyszał moją odpowiedź.
            – Tak?! –był widocznie zdziwiony. – Dasz mi swój numer?
            Ta chyba buta, pomyślałam.
            – Jasne –odpowiedziałam sztucznie się uśmiechając. Podyktowałam mu swój numer.
            – Zadzwonię później. To cześć.
            – Pa –odpowiedziałam i w miarę szybko odeszłam. Jednak nie na tyle, by pomyślał, że uciekam.
            Nie wyszłam chyba na idiotkę. Pomińmy fakt, że jedno myślałam, a drugie mówiłam. Nieco mnie irytował. I nie wiem czemu do cholery się z nim umówiłam! Mnie musiało się już do reszty poprzewracać w głowie.
Może od tego słońca…?
Albo jego uśmiechu…?
Nie wiem czemu. Mniejsza o to. Przede wszystkim Caroline i Anna o niczym się nie dowiedzą. Nie mogą. Żyć minie dadzą i będą wypytywać o każdy szczegół. Kocham je, ale nie chcę mieć ich jeszcze na głowie i ich dziwnych pytań.
Dopiero odbicie w szybie wystawowej uświadomiło mnie, że się uśmiecham. Domyśliłam się, że przez Jake’a. A niech go piorun trzaśnie, pomyślałam.
Głupek.
Myśli, że się z nim umówię? Haha. Pff… Dobry żart! W życiu. Po moim trupie. Niech zapomni, że kiedykolwiek się z nim spotkam.
Zapamiętać: nigdy nie umówić się z Jake’m.
         
            Będąc w domu przypomniało mi się, że muszę kupić coś na obiad. Więc musiałam się wrócić i zejść po schodach z piątego piętra. Windy nie używam. Zacięłam się kilka razy i  już nie jeżdżę nimi. Zostawiłam jedynie torbę w domu, wzięłam trochę pieniędzy, które włożyłam do tylnej kieszeni jeansów i wyszłam.
Jakiś kwadrans później stałam przy kuchence smażąc warzywa na patelni. Czy jestem wegetarianką? Można by powiedzieć, że tak. Jednak ja po prostu unikam mięsa. Nie przepadam za nim, ale jeśli mam ochotę zjeść pizzę czy hamburgera to już wezmę z szynką lub z kotletem. Co do moich upodobań kulinarnych czy smakowych to  jestem ogromną fanką czekolady.
Po dłuższej chwili zorientowałam się, że moje rozmyślania zeszły na temat Jake’a i tego co mu powiem, jak zadzwoni. Oczywiście, gdyby zapytał, czy się z nim umówię odpowiedziałabym, że tak. Ja to mam jakieś rozdwojenie jaźni, pomyślałam. Postanawiam jedno a robię drugie.
Gdy warzywa się już wystarczająco podsmażyły przełożyłam je na czarny kwadratowy talerz. Wzięłam widelec i poszłam do salonu. Włączyłam telewizję i zaczęłam śledzić fabułę jakiegoś taniego serialu. Łatwo było przewidzieć kolejne wydarzenia. Gdy zjadłam prędko wyłączyłam telewizor i poszłam do siebie. Po drodze zostawiłam pusty talerz w kuchni. W swoim pokoju włączyłam laptopa i zaczęłam przeglądać różne stronki. Pisałam też z Maritem.
Martin to mój kolega. Od dłuższego czasu piszemy ze sobą. Poznaliśmy się na forum o naszym ulubionym wykonawcy. Nie znał go jeszcze tak dobrze jak ja, więc zaoferowałam, że go „dokształcę”. Jednak prędko ta „nauka” przerodziła się coś więcej niż wymiany zdań dwóch fanów o swoim idolu. Piszemy teraz niemal codziennie. I na skype’ie i SMS’y. Martin jest strasznie słodkim chłopakiem. Czasem zbyt słodkim i nie zachowuje się jak na swój wiek. Jest dziecinny, a ma przecież siedemnaście lat! Odnoszę wrażenie, że ktoś mu zabrał dzieciństwo i dopiero teraz oddał. Jednak potrafi pocieszać i rozbawiać. Wystarczy dziesięć minut rozmowy i już się uśmiecham. Jego kolejną zaletą – czy może wadą – jest to, że strasznie uzależnia. Jak raz się z nim zacznie pisać to już trzeba ciągle. A no i jeszcze zbyt często rozgaszcza się w moich myślach. Był niby tylko dla mnie kolegą i to chyba niewiele znaczącym, jednak potrafił długimi chwilami przebywać w mojej głowie. Zmienił nieco moje życie. Uświadomił mi wiele rzeczy i pokazał inny pogląd na jakieś sprawy. Czasem, gdy przeglądam jego zdjęcia na facebook’u i jego wpisy o koleżankach robię się nieco zazdrosna. Nie wiem czemu, ale – brzydko mówiąc –szmat nie lubię. Działają mi na nerwy.
Gdy tylko zalogowałam się do Skype’a Martin był pierwszą osobą jaka do mnie napisała.

            Martin: Cześć ! ;*
            Destiny: Hej =*

            Wychodzę z założenia, że skoro on pierwszy napisał to on musi się pytać, co tam, czy jak tam.

            Martin: Jak tam? :d
           Destiny: Właśnie zjadłam obiad.;D Dobry był. A u ciebie?

Zalogowałam się na Twitter’a. Martin ma zwyczaj powolnego odpisywania, co strasznie mnie wkurzało. Ja jak widzę, że ktoś pisze odpowiadam po sekundzie, a nie kilku minutach. I tak też było tym razem. Zdążyłam dodać kilka wpisów, przeglądnąć wpisy innych, a on dalej nie odpisał. Włączyłam sobie Love me Justina Biebera. Belieberką bym siebie nie nazwała. Lubię niektóre jego piosenki, ale jego osoba jest mi totalnie obojętna. Wychodzę z założenia, że muzyka jest zbyt piękna by zamykać się w jednej kategorii. Słucham zatem rock’a, pop’u, dance, rapu i większości innych gatunków.
            Siedząc na krześle, jak zwykle z poplątanymi nogami odruchowo pstrykałam palcami i ruszałam się w rytm muzyki. Martin odpisał.

            Martin: A nawet. Tyle, że belferka z chemii dowaliła taki sprawdzian, że szkoda słów.  ;o Kapa jak nic. Smacznego! ;D
          Destiny: Trzeba było się uczyć, a nie przed komputerem siedzieć! ;P Masz teraz za swoje. Trochę za późno, ale dzięki. <3

            Zalogowałam się na Facebook’a. Przeglądnęłam wpisy znajomych, udzieliłam odpowiedzi w kilku ankietach, skomentowałam nowe zdjęcia Anny i Caroline. Ciągle słuchałam Love me. Wkręciłam się w tą piosenkę. Nie wiem, który już raz wcisnęłam przycisk: jeszcze raz.

            Martin: Uczyłem się, ale ja nie czaję tego przedmiotu. -,- Laska jest powalona i tyle. Na to już nic nie poradzę. Całe szczęście, że to już ostatni sprawdzian, jaki mogła zrobić. Będę się cieszył, gdy nie będę już musiał oglądać jej mordy codziennie.
                Destiny: My już nie mamy żadnych sprawdzianów ani kartkówek.  Hihi. Oceny już nam ołówkiem wystawiają i mamy spokój. Filmy oglądamy albo mamy wolne lekcje. ;P

            Sprawdziłam kilka blogów czy są nowe rozdziały opowiadań. Niestety na żadnym nie było niczego nowego. Włączyłam Never let you go też Justina i zaczęłam odrabiać lekcje, których miałam niewiele. W między czasie odpisywałam Martinowi, który jak zwykle pisał co pięć czy dziesięć minut. Rozmawialiśmy o szkole i o tym, gdzie teraz pójdzie skoro kończy liceum. Wybrał collage. Nie uczył się znowu tak najgorzej i egzaminy w miarę napisał, więc powinien się dostać.

            Destiny: Ja już idę. Muszę skończyć czytać książkę. See ya! =*

            Poczekałam chwilę aż odpisze, co zrobił wyjątkowo szybko.

            Martin: Pa słońce. <3 ;*

            Wylogowałam się ze Skype’a. Wyłączyłam laptopa. Wzięłam iPoda, książkę i wyszłam na taras. Włączyłam muzykę i zaczęłam czytać.
            – Dee, to my! – usłyszałam głos mamy. Całe szczęście nie słuchałam głośno muzyki. Zamknęłam książkę i ściągnęłam słuchawki. Poszłam do rodziców.
            – Jak w szkole? Jadłaś coś? – zaczął wypytywać tata.
            – Tak, jadłam. Fajnie. Na angielskim oglądaliśmy film.
            – Co zjesz na kolację?
            Zamyśliłam się.
            – Może pizzę? – zrobiłam minę smutnego psiaka.
            – Zamawiamy czy idziemy? – spytała mama.
            – Możemy iść tylko się przebiorę. – poszłam szybko do swojego pokoju. Włożyłam to co miałam w szkole, poprawiłam makijaż. Zajęło mi to zaledwie pięć minut.  Transformersi się mogę przy mnie schować. Wzięłam jeszcze torbę i byłam gotowa.
            – Gotowa! –oznajmiłam gdy weszłam od salonu i podskoczyłam. Dziwnym trafem rozpierała mnie energia. Mogłabym góry przenosić.
            – Pamiętaj, żeby jak będziemy wracać kupić jedzenie dla Frankie’go. Jak wszyscy są gotowi to idziemy.
            Wyszliśmy z domu. Ładna pogoda nadal się utrzymywała, więc samochód zostawiliśmy w garażu i poszliśmy piechotą.
            Gdy byliśmy w centrum handlowym po jedzenie dla Frankie’go –  i milion innych rzeczy –  rozdzwonił się mój telefon. Wyświetlił mi się numer, a nie nazwa kontaktu,  więc domyśliłam się, że to Jake. Odeszłam kawałek i odebrałam.
            – Cześć, tu Jake. Miałem zadzwonić – gdy tylko usłyszałam jego głos zalała mnie fala ciepła.
            – Hej. Pamiętam miałeś zadzwonić.
            Destiny, opanuj się!, rozkazałam sobie. Do fali ciepła dołączyły się palpitacje serca.
            – To jak? Jutro ci pasuje? – zapytał.
            – Tak. O której?
            Przechadzałam się po dziale z ubraniami. W jednym z luster dostrzegłam, że się uśmiecham i oczy mi błyszczą. Policzki miałam zaróżowione. Nigdy to się nie zdarzało przy chłopaku. A to tylko rozmowa przez telefon! Boję się co się stanie, jak go zobaczę.
            – Hej, jesteś tam? – jego głos sprowadził mnie z powrotem na Ziemię. Wychwyciłam nutę troski.
            – Sorki zamyśliłam się. To o której się spotkamy?
            – Będzie ci pasowało o trzeciej?
            – Tak –odparłam bez zastanowienia.
            – Może przyjdę po ciebie?
            – W sumie czemu nie. Wyślę ci później SMS’em adres, ok?
            – W takim razie będę czekał. Do zobaczenia.
            – Cześć –niechętnie się rozłączyłam. Zaczęłam szukać rodziców. Cholera, znowu ich zgubiłam, pomyślałam. Niech to szlag trafi. Szukając ich zorientowałam się, że Jake jest świetnym manipulatorem. Swoim miękkim, kuszącym głosem tak mnie zwiódł, że zapomniałam o swoim postanowieniu.
            – Gdzie byłaś? Szukaliśmy cię – powiedziała mama, gdy ją i tatę w końcu znalazłam. Chyba trzy razy obeszłam cały supermarket.
            – Ja was też! – mruknęłam z wyrzutem. – Co kupiliście?
            Spojrzałam do wózka. Był żwirek do kuwety, duża paczka suchej karmy, jogurty, paczka chipsów o smaku zielonej cebulki, kilka paczek moich  ulubionych żelków, sok pomarańczowy i butelka czerwonego wina.
            – Żelki! –zaczęłam suszyć zęby z zachwytu ukazując tym samym mój aparat ortodontyczny.
            – Zamknij buzię– mruknął tata rozbawiony. – Chcesz coś jeszcze czy idziemy do kasy?
            Zamyśliłam się.
            – Chyba wszystko już jest.
         
            W domu wzięłam szybki prysznic i usiadłam z rodzicami w salonie. W telewizji leciał nasz ulubiony film. W międzyczasie pisałam z Caroline o jej imprezie na zakończenie roku szkolnego. Podczas mojej ulubionej sceny zadzwonił Jake. Cholera miałam mu podać adres, pomyślałam spanikowana. Chciałam jak najszybciej być w swoim pokoju, żeby odebrać. Zapomniałam, że siedziałam po turecku i omal się nie zabiłam.
            – Kurczaki!– zaklęłam. Gdy się pozbierałam szybko poszłam do kuchni. – Hej – powiedziałam przeciągając sylaby. Odbija ci Dee, pomyślałam.
            – Cześć. Nie chcę być nachalny czy coś ale miałaś mi wysłać SMS’em swój adres – w jego głosie było słychać zdezorientowanie.
            – Tak wiem. Przepraszam, ale na śmierć o tym zapomniałam. Wiesz gdzie jest osiedle Tych apartamentów przy plaży? – spytałam retorycznie i podałam mu numer budynku i mieszkania.
            – To jutro o trzeciej mam przyjść tak? – upewnił się. Miał taki radosny głos…
            – Tak, tak. O trzeciej.
            – Dobranoc. Śpij dobrze.
            – Ta ty też. Dobranoc.
            Wróciłam do rodziców. Serce biło mi jak szalone, a w głowie miałam milion myśli o tym co zaraz powiedzą rodzice.
            – Nasza mała Dee chyba się zakochała – powiedziała mama lekko rozbawiona.
            – Wcale nie!
            – Jakby dzwoniła Caroline lub Anna byś tutaj plotkowała.
            – Dobra. Dzwonił kolega – widząc ich miny pośpiesznie dodałam: – Tylko kolega.
            – Zobaczymy za kilka dni. – Tata się roześmiał. – Na kiedy się z nim umówiłaś?
            – Na jutro. Mogę iść tak?
            Rodzice spojrzeli na siebie udając, że się zastanawiają.
            – Hmm.. No nie wiem. Ostatnio się koszmarnie zachowujesz. Powinnaś dostać szlaban wiesz?
            – Tato!
            Rodzice roześmiali się.
            – Możesz iść. Tylko wróć przed północą, Kopciuszku.
            – Na bal się nie wybieram, więc na pewno wrócę grubo przed północą – odpowiedziałam. Nie zależy mi na nim, więc na pewno szybko to minie. Pogadamy chwilę, rozmowa nie będzie się kleić, więc po jakieś godzinie wrócę do domu. – Nie wiem jak wy, aleja idę spać. Dobranoc. – Dałam rodzicom po buziaku w policzek i poszłam do siebie. Wzięłam laptopa do łóżka i posiedziałam chwilę na Internecie.  Będąc na Facebook’u zawędrowałam na profil Jake’a. Kichać to wszystko. Musiałam zaspokoić swoją potrzebę zobaczenia go.Jego ślicznego, słodkiego uśmiechu. Jego złotych oczu. Jego całego.        
Gdy tylko załadował się jego profil – co trwało nieco przydługo – taka zajebistość ma prawo długo się władowywać – i zobaczyłam jego zdjęcie główne moje serce zaczęło bić chyba czterdzieści razy szybciej. Na mojej twarzy natychmiast zakwitł szeroki uśmiech. Najechałam kursorem na napis: zdjęcia (15). Po chwili się władowały jego albumy. Miał tylko dwa. Zdjęcia główne i Skatepark. Najpierw włączyłam ten drugi. Miał zdjęcia, jak jeździ i robi tricki na deskorolce i bmx’ie. Robiło to wrażenie. Przynajmniej na mnie – osobie, która nienawidzi wszelkiego rodzaju sportu (chyba, że spanie i opieprzanie się można uznać za sport) i nie jest w nim specjalnie uzdolniona. Na jedną fotografię wpatrywałam się dosyć długo. Zdjęcie to było niezwykle słodkie – trzymał na nim małego ślicznego kotka. Uśmiechał się przy tym uroczo. Chyba nawet największy twardziej rozczuliłby się widząc tą słodką dwójkę. Posunęłam się aż tak daleko, że pobrałam to zdjęcie i przesłałam na komórkę. Ustawiłam też sobie na tapetę w laptopie. Trochę głupie i dziwne, ale ja już tak mam. Oto uroki bycia szesnastolatką. Teraz mogłam się godzinami wpatrywać w monitor.
I wyobraź sobie, że ten oto słodziak się właśnie z tobą  umówił, powiedział cicho głosik wewnątrz mnie. Tak to zapewne Serce.
Ty Serce! Jeszcze może wszystko może się zdarzyć i może odwołać spotkanie. A poza tym ponoć ci się nie podoba. No więc jak jest? – zapytał drugi głosik. To na sto procent był Rozum.
Byłam rozdarta. Nigdy przecież nie pomyślałabym, że on umówi się ze mną. Z Anną czy Caroline. Lub połową innych dziewczyn ze szkoły to tak. Ale z taką łamagą jak ja? Muszę śnić. Tak na pewno śnię i zaraz zadzwoni budzik! No już dzwoń! Czemu nie słyszę Fallen angels  Black Veil Brides?
Głupiejesz moja droga, zauważył Rozum.
A idź w cholerę, pomyślałam. Nie wiem jakim cudem, ale wyłączyłam laptopa. Włożyłam go pod poduszkę. Wyszłam jeszcze z łóżka i zaczęłam szukać iPod’a. Gdy go znalazłam wróciłam się i włączyłam go. Prędko udało mi się znaleźć Leave out all the rest –Linkin Park. Zasnęłam przy tym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.