Rozdział czwarty - Ładna


            Rano zaraz po przebudzeniu poczułam cudowny zapach. Zaczęłam zastanawiać się skąd dobiega ta niebiańska woń. Otworzyłam oczy, podniosłam się i uświadomiłam sobie kilka rzeczy. Pierwsza to to, że spałam w ubraniu. Druga, że mam na sobie bluzę Jake’a. Tak i jak tylko sobie to uświadomiłam wróciły wspomnienia z wczorajszego dnia. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zaczęłam szukać swojej komórki. Gdy ją znalazłam zastałam kilka nieprzeczytanych wiadomości. Dwie od Caroline, jedna od Martina i jedna od Jake’a. Uznałam, że najpierw przeczytam tą od swojej przyjaciółki. Pisała – rzecz jasna – o to jak było na randce, a w drugim SMS’ie, że życzy mi „kolorowych i Jake’owych” snów. Kolejna wiadomość była od Martina. Pytał co u mnie i życzył mi – jak zwykle – miłego dnia. I na końcu przeczytałam wiadomość od Jake’a.
„Cześć. Dzisiaj było genialnie. Dzięki za fajne popołudnie i wieczór. Koniecznie musimy to powtórzyć. Jak Jakie? Dobranoc! ;*”
            Tą wiadomość musiałam czytać kilka razy, by jej słowa i sens dotarły do mnie. Natychmiast mu odpisałam, że z Jakie’m wszystko dobrze, i że jestem za tym by znów się spotkać. Odpisałam jeszcze pozostałym.
Zdjęłam bluzę od Jake’a, choć zrobiłam to z niemal bólem serca. Pachniała tak nim… Jego zapachem. Przyłożyłam ją sobie do twarzy i zaciągnęłam się jej zapachem, po czym ładnie ją złożyłam i położyłam na łóżku.

Po obiedzie razem z rodzicami zabraliśmy Jakie’go do weterynarza. Okazało się, że był w zasadzie zdrowy, tylko ma niedowagę.
- Wystarczy mu dużo karmy dla juniorków, a za miesiąc psiak będzie ważył co najmniej dwa razy tyle co teraz –przyznał lekarz z uśmiechem oddając mi Jakie’go.
Pocieszeni tą informacją wróciliśmy do domu, by zostawić w nim nasze maleństwo i pojechać do sklepu, żeby kupić mu nieco akcesoriów. Zaopatrzyliśmy się – a raczej jego – w smycz, obrożę przeciw pchłom, miski, zabawki i cały zapas jedzenia, rzecz jasna dla juniorków z dużą ilością mleka. Gdy wróciliśmy Jakie zjadł i wraz z rodzicami zabraliśmy go na spacer. Mały nie był przyzwyczajony do chodzenia na smyczy, więc musiałam z nim biegać, co niezbyt mi się uśmiechało.
Jakie wraz z Frankie’m świetnie się dogadywali, jeśli tak można to nazwać. Nie warczeli, ani nie syczeli na siebie. Gonili się po domu, bawili się razem i obaj często przesiadywali na balkonie oglądając mewy, które przelatywały nad ich łebkami.

Następnego dnia idąc do szkoły słuchałam Forever young One direction. Szłam jak zwykle niezwykle wolno, bo miałam mnóstwo czasu. Nagle usłyszałam ryk silnika motoru. Odwróciłam się.
  Jakiś debil wjechał swoim motocrossem na chodnik. Zatrzymał się tuż obok mnie. Zdjął kask i tym debilem okazał się Jake. Automatycznie się uśmiechnęłam i moje serce zaczęło bić pięć razy szybciej. Po prawiłwłosy robiąc – jak zwykle – hairflip. Zszedł z motoru, postawił go na nóżce i podszedł do mnie. Wyjęłam słuchawki z uszu.
- Cześć. Podrzucić cię? – spytał podchodząc do mnie.
- Hej. Znaczy nie mam już daleko, ale czemu nie – odparłam. Jake podał mi kask. Wzięłam go od niego i podeszliśmy do motoru. Wsiedliśmy na niego, włożyłam kask i objęłam Jake’a w pasie. Po chwili ruszyliśmy. Jechaliśmy  z zawrotną prędkością. I dosyć długo. Do szkoły mieliśmy przecież nawet nie dwie minuty, a jechaliśmy już dobre dziesięć. Nie wiedziałam co jest grane. A niech się dzieje co ma się dziać i tyle, pomyślałam.
Zorientowałam się, że po prostu pojechaliśmy okrężną drogą. Jake’owi zachciało się szpanować. Gdy motor się zatrzymał zeszłam z niego. Zdjęłam kask i oddałam go jego właścicielowi.
- Dzięki – powiedziałam. Było miło jechać niemalże wtuloną w niego mijając z zawrotną prędkością ulice San Francisco.
- Spoko – odparł uśmiechając się słodko.  – Co dzisiaj robisz?
Zamyśliłam się.
- W sumie to jeszcze nie wiem.
- Wpadniesz może do skate parku? Popołudniu?
- Nie umiem jeździć na desce?
- Nikt ci nie każe jeździć –zachichotał. – To wpadniesz?
- Zobaczę jeszcze – mruknęłam, poczym zadzwonił dzwonek. – Cześć.
- Cześć – odpowiedział. Ruszyłam w stronę szkoły. Nie miałam ochoty siedzieć w ławce przez kilka godzin. Wiele bym oddała by jeszcze pojeździć z Jake’iem na motorze.  

Popołudniu zdecydowałam, że przejdę się do skate parku. Nie miałam nic do roboty, a książki nie chciało mi się czytać. Miałam niezmiernie wielką ochotę zobaczenia Jake’a.
Wybrałam swoje Nike, wzięłam torbę do której wrzuciłam książkę i czarne Ray-bany. Z uśmiechem na twarzy wyszłam z domu. Szłam powoli w rytmach Not afraid Eminema. Skate park znajdował się trochę daleko od mojego domu. Po jakiś dobrych dziesięciu piosenkach dotarłam.
Będąc już na prostej do skate parku, Jake zauważył mnie i podjechał do mnie na swojej deskorolce. Uśmiechał się.
- Przyszłaś – powiedział, zatrzymując się. Chwycił deskę w rękę. Jego orzechowe oczy przybrały barwę płynnego złota i pięknie się mieniły w promieniach słońca.
- No tak. Nie miałam  co robić.
            Podeszliśmy do miejsca, gdzie znajdowało się mnóstwo ramp. Na większość nawet bym się nie wdrapała, ani by mnie wołami nie wciągnięto. Podziwiam skaterów za ich odwagę. Nie dość, że bez oporów wchodzą na nie, to jeszcze robią na nich te wszystkie tricki i akrobacje. Ja bym tak nie umiała.
- Poznajcie Destiny – przedstawił mnie Jake swoim kolegom.
- Dee – sprostowałam nieśmiało.
- To twoja nowa dziewczyna? –spytał jeden z nich.
- Nie – odpowiedział. Mogę dać sobie rękę uciąć, że bezgłośnie dodał: – Jeszcze.
Wszyscy chłopacy zaczęli mi się po kolei przedstawiać. Za Chiny nie spamiętam ich imion. Usiadłam sobie na ławce obok reszty. Jake zaczął jeździć. Wyjęłam książkę z torby, jednak przez dłuższą chwilę obserwowałam poczynania bruneta. To co potrafił wyczyniać było godne mistrza. Te wszystkie obroty, skoki… Ja w życiu bym tak nie zrobiła. I tak uzdolniona w sporcie nie jestem i unikam go jak ognia. Momentami dech zapierało. Z podziwem obserwowałam jego poczynania.
Nie dość, że przystojny, podobno gra w kapeli to jeszcze świetnie jeździ na desce, pomyślałam. Czy on ma jakieś wady? Czy może jeszcze więcej zalet i umiejętności, o których ja mogę pomarzyć?
Otworzyłam książkę tam gdzie miałam zakładkę. Jednak co chwila szukałam wzrokiem Jake’a i to w niego się patrzyłam, a nie w zbiór literek na kartkach opasłego tomu.
Gdy w końcu zmusiłam się doczytania Jake mi przeszkodził.
- Może chcesz pojeździć? – zapytał.
- Ty chyba mnie nie lubisz –odparłam.
Jake nie wiedział o co mi chodzi.
- No życzysz mi w sumie śmierci. Przecież ja, na tym kawałku sklejki i czterech kółkach, się zabiję.
Chłopak się roześmiał.
- Nie zabijesz się. No chodź.
Westchnęłam zamykając książkę. Położyłam ją obok siebie i podeszłam do bruneta.
- Wejdź na deskę – zaczął instruować mnie. Zaczęłam patrzeć się w deskorolkę jak krowa na malowane wrota.– Ziemia do Dee! Ona cię nie ugryzie.
- Tylko połknie w całości. Ech…
Postawiłam najpierw jedną nogę .Po chwili drugą. Zaczęłam się chwiać. Jake złapał mnie za ręce.
- Spokojnie. Wyluzuj – mówił, uśmiechając się. Tak, patrząc w jego oczy się wyluzuję, pomyślałam. I się zabiję. – No teraz się odwróć do przodu… Dobrze. A teraz jedną nogą się odepchnij.
- Ty mnie serio nie lubisz! – Teatralnie się oburzyłam, na co on tylko się zaśmiał. Znów tak słodko. Chciałam odepchnąć się lewą nogą i to ją postawiłam na ziemi.      
- Nie tą. Prawą będzie ci łatwiej.
Zamieniłam nogi. Deskorolka zaczęła się chwiać. Odepchnęłam się lekko. Ale deskorolka zamiast jechać tam gdzie ja chciałam cofnęła się. Gdyby nie Jake już bym nie żyła. Wylądowałam w jego ramionach. Znów się zaśmiał. I pół skate parku, też.
- Mówiłam ci, że się zabiję.
- Deskorolka jeszcze nikogo nie zabiła – stwierdził. Wyswobodziłam się z jego objęcia, w którym było mi zbyt dobrze.
- Byłabym pierwsza – odparłam. –Cóż za zaszczyt –dodałam sarkastycznie.
- No to może bmx? – zaproponował.
- Przejechać się mogę –powiedziałam uśmiechając się.
- No to poczekaj. Pożyczę odkogoś.
- Ale jakby co za ewentualne szkody materialne nie ponoszę konsekwencji! – krzyknęłam za nim. Po chwili podjechał do mnie na niebieskofioletowym bmx’ie. Zszedł z niego i zajęłam jego miejsce.
- No to jedź – odparł. Posłuchałam jego słów i pojechałam. Zrobiłam rundkę wokół skate parku i wróciłam.
- Już? – spytał zdziwiony.
- A myślałeś, że co? Pojadę i nie wrócę?
- No coś w ten deseń – odparł. –To co teraz? Deska cię nie lubi, na bmx’ie jeździć nie chcesz…
- To ty sobie może poćwicz jeszcze trochę, co? Ja tam sobie usiądę i tyle.
- Nudzisz się.
- Nie, czemu? Mam co i kogo podziwiać.
Za te „kogo” miałam ochotę się zabić. Albo chociaż zapaść pod ziemię.
- Ok. To ja chwilę pojeżdżę  i się przejdziemy, ok?
- Spoko – powiedziałam i wróciłam na swoje miejsce. Chwyciłam książkę. Jake patrzył na mnie. Zrobił hairflip. – No idź robić te swoje cuda na kiju!
- No już, już – mruknął. Wsiadł na bmx i pojechał na rampę.
Patrząc na jego poczynania uśmiechałam się. Fajny z niego byłby chłopak, pomyślałam w którymś momencie. Prędko pozbyłam się tej myśli. Nie, ja z nim nie będę. Takie ciacho jak Jake z taką kaleką jak ja? To wbrew prawom natury. Poza tym on już ma dziewczynę.
No, ale chyba jej nie kocha. Słyszałaś w jaki sposób mówił jej: „Ja ciebie też”, powiedziało Serce.
No, ale i tak ją ma, uparcie bronił swego Rozum.
Cisza!, krzyknęłam wewnątrz siebie.
Westchnęłam i zaczęłam czytać. Tylko za cholerę nie umiałam się skupić. Moje myśli nieustannie krążyły wokół Jake’a. W końcu się poddałam. Schowałam książkę i patrzyłam jak jeździ i robi tricki. Czekałam aż podjedzie i oznajmi, że możemy już iść. Chyba po jakiś trzydziestu minutach moje pragnienie się spełniło.
- Straciłem rachubę czasu –odparł. – Sorki. Idziemy?
- Spoko. Możemy – odpowiedziałam. Pozbierałam się i podeszłam do niego.
- Cześć! – krzyknął w stronę chłopaków.
- Cześć – mruknęłam.
Odkrzyknęli pożegnanie i ku mojej uciesze ruszyliśmy. Przechadzaliśmy się ścieżkami parku. Rozmawialiśmy. Śmialiśmy się.
Park cały tonął w różnych odcieniach zieleni. Słońce ledwo co przedzierało się przez gęste korony drzew. W powietrzu unosił się tlen w najczystszej postaci. Bez żadnych szkodliwych substancji. Tylko tu dało się swobodnie oddychać.
Usiedliśmy na trawie. Koło nas biegały dzieci śmiejąc się przy tym. Były takie beztroskie. Jednak ja nie zwracałam na nie większej uwagi. Wolałam patrzeć się na Jake’a. W jego orzechowe czy, w jego łobuzerski uśmiech. I zatracać się w tym, wiedząc, że on nigdy nie będzie mój.
Zrobiliśmy sobie kilka zabawnych zdjęć. Nagle – ni stąd, ni zowąd – złapałam doła. Dobiłam się myślą, że nigdy z Jake’m nie będę. Nie jestem przecież dziewczyną dla niego. Jednak on jak nazłość to zauważył.
     - Ej, co jest? – spytał.
     - Nie nic – mruknęłam i uśmiechnęłam się sztucznie.
     - Widzę, że coś jest nie tak. Łatwo cię przejrzeć.
      Spojrzałam na zegarek. Chociaż on był dla mnie deską ratunku. Była szósta, a o siódmej muszę być w domu.
     - Naprawdę nic, tylko ja muszę już iść – odparłam pośpiesznie. Wstałam.
     - Tak wcześnie? Dopiero co tu przyszliśmy.
     Też wstał i wziął deskę w rękę.Zaczęłam iść, a on obok mnie. Jak kurde pies przewodnik. Nie potrzebuję go.Sama sobie poradzę.
    - Muszę być o siódmej w domu. Mam kolację – burknęłam.
    - A. No spoko. Chodźmy.Odprowadzę cię.
    Idź, debilu, do domu. Masz chyba własny!, myślałam. Chciałam się uwolnić od niego. Nie miałam ochoty oglądać go. I tak w życiu mój nie będzie. W zasadzie po cholerę się ze mną spotyka? No tak. Jak każdy chce mi narobić nadziei. Chyba na serio mam napisane na czole: Jasne, pobaw się moimi uczuciami. Jakoś sobie potem poradzę.
         
         - No to cześć – powiedziałam i poszłam w stronę klatki.
        - Czekaj! –krzyknął za mną Jake, ale ja go nie słuchałam. Wyjęłam klucze z torby. Mając je już w dłoni, brunet szarpnął moją rękę, klucze wypadły, a ja odwróciłam się. – No to cześć, mnie nie zadowala – mruknął uśmiechając się. Pochylił się lekko i musnął moje usta. Najpierw delikatnie, apotem wpił się w nie. Uwolnił tym samym stado motyli w moim brzuchu. Moje serce gwałtownie przyśpieszyło.
            – Jake! –krzyknęłam odrywając się od niego. – Nie rozbudzaj moich nadziei. Ty masz dziewczynę, więc ją całuj a nie mnie.      
            Schyliłam się i wzięłam z ziemi klucze.
            – Tylko, że na niej mi już nie zależy – odparł. – Cześć, Dee.
            Odszedł, aja jeszcze dłuższą chwilę stałam tam. W mojej głowie echem odbijały się jego słowa: Tylko, że na niej mi już nie zależy.
         
            Był wtedy poniedziałek. Od tego czasu popadłam w coś na kształt depresji. Niebo chyba też, bo ciągle padało, a to na litość boską był czerwiec – miesiąc, gdy nigdy nie pada.
            W moim pokoju panował mrok. Okna były zasłonięte ciemnymi zasłonami. Ja siedziałam skulona w kącie łóżka i ryczałam w poduszkę. Powoli zaczynało mi łez brakować.
            W czwartek przyszły do mnie Caroline i Anna. Prawiły mi kazania.
            – Laska,ogarnij się! – powtarzała w kółko blondynka. Podeszła do okna i odsłoniła je.Na dworze – o dziwo – nie padało, a niebo zaczęło się przecierać.
            – Destiny, niech do ciebie cholera jasna dotrze, że Jake zakochał się w tobie. Chce zerwać z tą całą Amy.
            – Nie, na pewno coś ci się przesłyszało. Nie mógł zakochać się w kimś takim jak ja.
            – Destiny,chodź, coś ci pokażę – powiedziała Anna łapiąc moją rękę. Niechętnie wstałam złóżka. Zaprowadziła mnie do garderoby i kazała stanąć przed dużym lustrem.
            Prawdę mówiąc na chwilę obecną wyglądałam okropnie. Miałam rozmazany makijaż,podpuchnięte od płaczu oczy, totalny bałagan na głowie i brudny dres na sobie.
            – Co widzisz? – spytała Caroline.
            – Brzydką dziewczynę – mruknęłam.
            – No to chodź – powiedziała rudowłosa ciągnąc mnie ku wyjściu. Przeszłyśmy do łazienki.Tam zmyły mój makijaż i  rozczesały włosy. Wróciłyśmy do garderoby, gdzie kazały mi się przebrać. Posłusznie wykonałam ich prośbę. Znów stanęłam przed lustrem.
            Dziewczyna w zwierciadle prezentowała się już znacznie lepiej. Jej włosy swobodnie opadały na ramiona kręcąc się przy tym lekko, oczy były jak zwykle duże i zielone. Była dosyć wysoka i nawet zgrabna, choć miała krągłości, całkiem zbędne.
            – Co sądzisz o tej dziewczynie w lustrze?
            – No… E…Ujdzie.
            – Nie, nie ujdzie, Dee – zaczęła mówić Caroline głosem nieznoszącym sprzeciwu. Stanęła pomiędzy mną a dziewczyną w lustrze. – Jesteś ładna. Podobasz się chłopakom. Myślisz, że  nie słyszymy tego? Nie widzimy z Anną jak na ciebie patrzą? Poza tym wyrwałaś największe ciacho w szkole, nawet nie kiwnąwszy palcem. Sam w sumie ubiega się o ciebie. Więc zastanów się nad tym.
            Ja podobająca się chłopakom? Chłopcy gadający o mnie? Oglądający się za mną? Jake ubiegający się o mnie? Hm… Tego jeszcze w kinach nie grali.
            – Ale tonie może być prawda. Ja nie mogę podobać się chłopakom. To jakieś żarty…
            Odsunęłam się od lustra.
            – Destiny,do jasnej cholery. Taka jest prawda! Podobasz się chłopakom. David nie raz mi mówił, jak chłopacy o tobie gadają. Nie o mnie czy Annie. O tobie! Podoba im się twój styl, to jaka jesteś. Nie jesteś jak niektóre, co podczas lunchu malują sobie paznokcie albo przesiadują w kiblu poprawiając tapetę. Jesteś taka wyluzowana, lekko niezdarna, ale przez to urocza. Niech to do ciebie dotrze.
            Zauważyłam, że się uśmiecham.
            – Na serio,tak jest? – dopytywałam się nie dowierzając. Zbliżyłam się do lustra, a Caroline odsunęła się. Spojrzałam na swoje odbicie.
           Ładna byłam. Nie powalałam urodą, jak te dwie pozostałe dziewczyny obok mnie, ale byłam ładna. A gdy się uśmiechałam to jeszcze bardziej. Miałam fajny uśmiech. Wtedy w moich oczach pojawiają się iskierki. Co do figury, no to takiej jak moje przyjaciółki mieć nie będę… No, ale wszystkiego mieć nie można. Muszę zaakceptować to, że jestem taka jaka jestem.
         - I co? Ładna jesteś? – spytała Anna.
         - No chyba tak… – odparłam cicho.
         - Jaka jesteś?
         - Ładna.
         - Powiedz to głośno. Wierz w to.
         - Jestem ładna! – przyznałam w końcu. Bo jestem.

         Wieczorem, gdy dziewczyny już poszły zadzwoniłam do Jake’a. Odebrał znacznie szybciej niż się spodziewałam. Jakby tylko czekał, aż zadzwonię.
         - Cześć, nie przeszkadzam? –spytałam, gdy odebrał.
         - Cześć. Nie skąd – powiedział. Głos miał jakiś taki radosny.
         - Co robisz jutro wieczorem? – zapytałam prosto z mostu.
        - Skoro dzwonisz to masz jakąś propozycję. Zatem to co ty.
           Zaśmiałam się.
         - Czyli chcesz iść jutro wieczorem do klubu?
         - Jasne. Będę po ciebie o ósmej.
         - Ok. To do jutra.
         - Dobranoc, Dee.
         - Dobranoc.
          Rozłączyłam się. Tak! Spotykam się jutro z Jake’m. Wszystko idzie po mojej myśli. Tylko co ja ubiorę?! Szybko wybrałam numer do Caroline.

- Skarbie, co mam ubrać, jak idę z Jake’m do klubu? – zapytałam.
- Dobry wieczór. Nie, nie przeszkadzasz. Jak u mnie? Dobrze.
- Ha ha. Bardzo śmieszne. No na serio nie wiem.
- Wyluzuj. Jutro po szkole przyjdę do ciebie i coś wymyślimy.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Opowiedz lepiej o czym rozmawiałaś z Jake’m.
- No ja się spytałam, co jutro robi… On powiedział, że skoro dzwonię to mam propozycję, więc to co ja…
Dopiero teraz opowiadając naszą rozmowę Caroline dotarło do mnie, że jakby mu zależy. I że jest cholernie słodki.
- No, więc jutro o ósmej ma przyjść po mnie.
- Zazdroszczę ci. David w życiu czegoś takiego mi nie powiedział. Słodki jest.
- No jest, jest. Tylko mi go nie podrywaj!
- Nawet nie mam zamiaru. Kocham Davida.
- No dobra. To ja kończę. Do jutra, skarbie.
- Branoc.

Leżąc w łóżku rozmyślałam o tym wszystkim. O tym, że podobam się chłopakom, o tym, że oni gadają o mnie. O tym, że Jake chce zerwać z Amy dla mnie. I o tym, że wyszło na to – i przyznałam się sama przed sobą – że jestem ładna.

Po szkole Caroline wraz z Anną przyszła do mnie. Weszły do mojej garderoby i zaczęły szukać różnych outfitów, które mogłabym ubrać na dzisiejszą randkę (nie, to nie jest randka!). Znalazły całe mnóstwo. Co jeden to groszy. Jednak na końcu na coś musiałam się zdecydować. Wybrałam najprostszy outfit, jaki tylko się dało. Czarne rurki, szarą luźną tunikę z asymetrycznym dekoltem i czarnymi napisami oraz białe Nike.
- No to potem wyprostuj włosy i zepnij w kucyka – zaproponowała Anna.
- No dobra.
- Ej musimy obgadać jeszcze imprezę na zakończenie roku szkolnego! – przypomniało się blondynce.
I zaczęłyśmy dyskutować na ten temat. Caroline postanowiła zaprosić cały nasz rocznik. Myślałam, że zgłupiała, bo nas jest strasznie dużo. Ale Caroline ma ogromny dom – willę z jeszcze większym ogrodem, więc może sobie pozwolić na coś takiego. Zaplanowałyśmy, że zrobimy po prostu wydarzenie na facebook’u. Było to najprostszym rozwiązaniem. Raczej wszyscy mają konta na tym portalu, więc nie trzeba robić zaproszeń dla każdego z osobna. Zaplanowałyśmy co przygotujemy do jedzenia, picia i jaką playlistę… Uznałyśmy, że trzeba znaleźć najlepiej DJ’a. Miałyśmy całą masę planów, a zakończenie roku szkolnego już za dwa tygodnie. Musimy się sprężyć. Umówiłyśmy się, że za tydzień idziemy na wielkie zakupy.
Dziewczyny w sumie siedziały u mnie do późna. Zostały na kolacji, wyprostowały mi włosy, uczesały je. I przed wyjściem – co zrobiły w sumie dopiero za kwadrans ósma – życzyły mi udanej randki, za co chciałam je zabić.
Punkt ósma Jake się stawił. Uznałam, że zaproszę go do siebie, tylko na chwilę. Żeby rodzice w końcu go poznali. Miałam nadzieję, że nie zrobią mi zbyt wielkiej siary.
Jak tylko Jake zadzwonił na domofon, czekałam przy drzwiach aż zapuka. Gdy to uczynił wręcz rzuciłam się by mu otworzyć. Przywitał mnie swoim słodkim uśmiechem.
- Cześć – powiedział.
- Hej – odparłam. Zbliżył się do mnie i pocałował mnie w policzek. Czułam, że jestem bliska odpłynięcia. Wpuściłam go do środka. – Jake poznaj moich rodziców.
- Cześć – przywitał się mój tata. Uścisnął sobie z Jake’m dłoń. – Dee non stop nam o tobie mówi – zażartował. Ale mnie to nie rozbawiło.
- Wcale nie! – zaprzeczyłam prędko.
Jake zachichotał.
- Miło panią poznać – powiedział brunet całując dłoń mojej mamy, co ją totalnie zbiło z tropu i onieśmieliło. No nie dziwmy się, mnie też by to onieśmieliło, jakbym była teraz na jej miejscu. Chyba pierwszy raz w życiu zobaczyłam, jak moja mama się rumieni. – Teraz już wiem po kim Dee odziedziczyła urodę.
To mnie zbiło z tropu. On na serio uważa, że jestem ładna. Albo podlizuje się moim rodzicom. Znaczy w sumie mojej mamie, która teraz jeszcze bardziej się zarumieniła.
Uśmiechnęła się i jak zwykle schowała pasmo swoich czarnych, prostych i krótkich włosów za ucho.
- No to poznaliście się już, więc my idziemy – powiedziałam ratując sytuację. Wzięłam z sofy skórzaną kurtkę i torbę. – Cześć! – krzyknęłam kierując się ku drzwiom razem z Jake’m.
- Odprowadzę Dee. Dobranoc –powiedział prędko. Zeszliśmy po schodach. Cały czas w głowie miałam jego tekst: Teraz już wiem po kim Dee odziedziczyła urodę.
- Co to była za akcja przy rodzicach?
- Jaka niby? – spytał jakby nie wiedział o co mi chodzi.
- No to jak się mojej mamie podlizywałeś. Z tym, że teraz wiesz po kim odziedziczyłam urodę.
- Nie podlizywałem się, to po pierwsze – powiedział chwytając moją dłoń. Moje serce zabiło szybciej. – Po drugie to prawda. Jesteś ładna. No i musiałaś to po kimś odziedziczyć – przyznał uśmiechając się i spoglądając na mnie. Powiedział, że jestem ł a d n a ! Myślałam, ze zaraz spadnę z tych schodów.

Klub do którego się udaliśmy znajdował się w centrum miasta. Muzykę słychać było już z daleka. W środku była jeszcze głośniejsza, czyli było to coś co zdecydowanie lubię. Niemal od razu weszliśmy na parkiet i tańczyliśmy do jednej z szybszych piosenek. Początkowo w sumie tylko nieśmiało kręciłam biodrami, jednak chwilę później Jake chwycił moją rękę i tańczyliśmy zapominając o wszystkim wokół. Okazał się nienajgorszym partnerem.
Ja swoje umiejętności taneczne zawdzięczałam rodzicom, którzy mnie nauczyli, gdy byłam jeszcze mała, a później już to w sumie systematycznie powtarzali, gdy byliśmy na wakacjach w knajpach czy u rodziny na urodzinach. Podobno taniec to też sport. Jednak w nim nie okazywałam się największą kaleką na świecie. Szło mi całkiem nieźle. Muzyka była czymś co lubię. Potrafię jej słuchać całymi dniami i nieśmiało poruszać się w jej rytmach. Chyba rodzice we mnie to zaszczepili. W domu niemal zawsze gra jakaś muzyka. Gdy gotujemy lub sprzątamy to słuchamy płyt. Ja jestem niemal maniaczką i bez niej nie umiem się obyć. Co nie robię – odrabiam lekcje, czytam, idę gdzieś – mam słuchawki w uszach i słucham muzyki. Inaczej się nie da.
Tańczyliśmy do przeróżnych piosenek. I tych szybkich i tych wolnych. Szczególnie podobała mi się jedna, którą całe szczęście znałam. Była to piosenka Britney Spears Everytime. Podczas niej Jake pocałował mnie. Był to chyba nasz najlepszy pocałunek odkąd się znamy. Po prostu się rozpływałam. Nie potrzebowałam nic więcej oprócz jego ust, w tamtej chwili. Chciałam by trwała wiecznie, by piosenka się nie kończyła. By ten wieczór się nie kończył. Wiedziałam, ze teraz będę jej w kółko słuchać wspominając tą chwilę.
Usiedliśmy przy naszym stoliku. Jake skoczył po coś do picia. Sprawdziłam godzinę. Była już dziesiąta. Ten czas tak szybko mijał. Nie miałam zamiaru wracać już do domu. Co to to nie. Mogę tu być aż do zamknięcia. Zobaczyłam, że Jake wraca z naszymi napojami. Dostrzegłam, że kilka dziewczyn obejrzało się za nimi. Tylko, że on nawet nie spojrzał na nie. Patrzył wprost na mnie. Tryumfowałam.
Nie byłam bardzo spragniona i dlatego też upiłam niewielki łyk ze swojej szklanki z coca-colą. Jake nie wiem dlaczego patrzył się na mnie, jak piję. Sam jeszcze nie tknął swojego napoju.      
– Czemu się tak patrzysz? – spytałam prosto z mostu.
- Ładnie dzisiaj wyglądasz –przyznał.
Poczułam, że robię się czerwona. Zachichotał.
- A z rumieńcem jeszcze ładniej.
- Idziemy? – spytałam z innej beczki.
- Nie wypiłaś jeszcze. Lepiej nie zostawiać szklanki bez opieki.
- Ty też – odparłam, na co on jednym haustem opróżnił naczynie z ciemnej cieczy.
- Już – powiedział uśmiechając się szeroko. – Teraz twoja kolej.
Upiłam małego łyka ze szklanki.
- Nie chce mi się pić. Zostawię sobie na później – upierałam się.
- Uparta jesteś – przyznał.
- Bywa – powiedziałam wstając. Zrezygnowany też podniósł się z siedzenia i poszliśmy znów na parkiet.
Tańczyliśmy i tańczyliśmy. Miałam niewiarygodnie dużo siły. Normalnie już bym chciała wracać do domu. Ale miałam mnóstwo energii w sobie. Jakbym dopiero co wstała po długim śnie i była wypoczęta. Lub jakby ktoś mi wstrzyknął jakieś pobudzające prochy w żyły. Miałam ochotę tylko tańczyć i jeszcze ewentualnie (a może nie ewentualnie)całować się z Jake’m.
- Chce mi się pić – powiedziałam, wspinając się na palce, by dosięgnąć do ucha bruneta. Było tak głośno, że gdybym normalnie to powiedziała to by tego nie usłyszał. W odpowiedzi chwycił moją dłoń i poszliśmy do stolika. Wypiłam jednym haustem wszystko co było w szklance.
- Chcesz jeszcze? – spytał.
- Nie. Chodźmy – powiedziałam na powrót wstając. Jake też to uczynił i poszliśmy na parkiet.
Tym razem było jakoś inaczej. Byłam jakby znacznie odważniejsza i wyluzowana. Tańczyłam tak jak nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Bywam szalona i spontaniczna, ale nie do tego stopnia. Jake był tym nieco zdziwiony, było to wymalowane na jego twarzy. Znacznie częściej nasze pocałunki wypływały z mojej inicjatywy, a on nie opierał się. Powoli traciłam kontakt ze światem. Co jakiś czas przed oczami miałam ciemne plamy. Chwiałam się.
- Wracamy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale ja nie chcę wracać! –zaprotestowałam tupiąc nogą.
- Wracamy – powtórzył. Chwycił mocno moje przedramię i zaprowadził do stolika. Wziął moją kurtkę, ubrał mi ją i wyszliśmy.
Na dworze uderzył mnie zimny podmuch wiatru. Jake objął mnie mocno w talii i bez słowa ruszyliśmy w stronę domu. Po drodze powieki zaczęły mi ciążyć i zaczynały bezwładnie odpadać. Resztkami sił broniłam się, by nie zasnąć. Gdyby nie silne objęcie Jake’a szłabym zataczając się i zapewne nie wróciłabym do domu.
- Gdzie masz klucze? – spytał w pewnym momencie. Zobaczyłam, że jesteśmy już pod moją klatką. Wyjęłam klucze z torby i podałam je Jake’owi. Otworzył drzwi i wprowadził mnie do środka. Przywołał windę. Nie miałam siły by się opierać, że wolę schody. Posłusznie do niej wsiadłam i wjechaliśmy na piąte piętro. Podeszliśmy do drzwi. Nie miałam już sił. Jake otworzył drzwi i weszliśmy do środka.
Zaczynałam odpływać. Słyszałam jakieś strzępki rozmowy Jake’a z moją mamą. Chwilę później czułam, jak ktoś zdejmuje mi kurtkę, kładzie na łóżku, zdejmuje buty i przykrywa kołdrą.

W nocy się obudziłam. Miałam strasznie sucho w ustach. Wstałam, jednak zbyt szybko i zakręciło mi się w głowie. Odczekałam chwilę i poszłam do kuchni. Nalałam sobie do szklanki wody z kranu, którą szybko wypiłam i nalałam sobie jeszcze kilka razy. Nie przypominałam sobie, żebym piła tego wieczoru. Nic oprócz coca-coli. Żadnego alkoholu.
- Dee? – usłyszałam jakiś męski głos dochodzący zza moich pleców. Ze strachu upuściłam szklankę, która z hukiem rozbiła się w zlewie. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Odwróciłam się.
To tylko Jake.
Ale co on u licha robi u mnie w nocy?!
- Co ty tu robisz? – spytałam.
- Em… stoję? Twoja mama namówiła mnie, żebym został. Usłyszałem kroki i pomyślałem, że pewnie się obudziłaś –dodał podchodząc do mnie. – Lepiej się już czujesz?
- No w sumie tak, ale strasznie mnie suszy…
- Jakiś palant czegoś ci dosypał do coli. Mówiłem ci, że masz nie zostawiać pełnej szklanki.
- No wiem… Ale nigdy mi się tonie zdarzyło – przyznałam. – Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Najważniejsze, że tam byłem i nic się nie stało – powiedział obejmując mnie w talii. Jego głos pieścił moje uszy. Czułam się jak w niebie. Ziewnęłam. – Idź jeszcze spać. Dojdź to siebie – powiedział cicho. Zaprowadził mnie do pokoju. Położył mnie na łóżku i przykrył kołdrą. Sam usiadł  przyoknie.
- Zmarzniesz – ostrzegłam.
- Nic mi nie będzie.
- Będzie. Idź się położyć do pokoju gościnnego.
- Wolę być tutaj.
- W takim razie… – zaczęłam. Zeszłam z łóżka, wzięłam swoją kołdrę, podeszłam do Jake’a i przykryłam go.
- Oszalałaś? Kładź się do łóżka i to już – zażądał. Posłusznie wróciłam wraz z kołdrą do łóżka.
- Ale ty też idź do łóżka, Jake. Nie chcę, żebyś zachorował.
Niechętnie wstał, podszedł do mnie i  pocałował mnie we włosy.
- Dobranoc – powiedział cicho i wyszedł.
Położyłam się. Nie umiałam zasnąć. Gapiłam się w sufit i się uśmiechałam, jak jakaś wariatka. Oto jak działa na mnie Jake.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.