Rozdział trzeci - Inna


            Obudziłam się dopiero po dwunastej. Widok za oknem był piękny i wynagrodził zakończony sen. Niebo było bezchmurne w odcieniu typowego niebieskiego. Słońce było już w zenicie i jego promienie wlewały się do mojego pokoju przez ogromne okno. Wstałam, przeciągnęłam się i powędrowałam na taras. Pomińmy fakt, że miałam na sobie lekko pobrudzone spodnie z dresu i przydużą chłopięcą koszulkę. Moje włosy były zapewne wielką bezkresną dżunglą. Jednak na sekundkę wyszłam, by powdychać świeże nadmorskie powietrze. Było już trochę późno jednak ciągle czuło się bryzę.  Prędko wróciłam do pokoju i poszłam do łazienki.
            W lustrze nad umywalką zobaczyłam dosyć ładną nastolatkę. Chwilowo niezbyt ogarniętą. Jej włosy były poplątane, a każdy pojedynczy włosek z grzywki w innym miejscu. Miała piękne ogromne zielone – niczym trawa morska – oczy i sporadyczne piegi. Policzki miała lekko zaróżowione. Jej usta były o pełne o sercowatym kształcie w kolorze malin.  Barwa jej skóry przypominała papier czy angielską porcelanę.
            Prędko chwyciłam szczotkę i zaczęłam rozczesywać włosy. Po chwili były już ułożone. Jak zwykle lekko poskręcane. By do końca się pobudzić wzięłam prysznic. Podczas niego przypomniało mi się, że przecież dzisiaj spotykam się z Jake’m! Zaczęłam być podekscytowana. Usiłowałam wymyślić, co założę. W razie czego uznałam, że lepiej byłoby mieć gładkie nogi, gdyby odbiło mi i włożyłabym krótkie spodenki. Umyłam dokładnie włosy w ulubionym jabłkowym szamponie. Chyba po jakiś trzydziestu minutach wyszłam spod prysznica. Z powrotem włożyłam swoją „pidżamę”. Rozczesałam włosy i poszłam do kuchni.
            – Wyspana?– zapytała mama. Krzątała się po kuchni. Podeszłam do niej, wspięłam się na palce i dałam jej buziaka w policzek.
            – Raczej tak – odparłam uśmiechając się. Do myśli zakradł mi się Jake, więc automatycznie się uśmiechnęłam. – Zrobisz mi płatki? – zaczęłam suszyć ząbki, których tak na marginesie nie wyszczotkowałam. Oparłam się o szafkę kuchenną.
            – Dee, za godzinkę będzie obiad, więc chyba nie ma sensu byś jadła teraz płatki.
            – A co na obiad? – spytałam. Na kuchence stał jakiś garnek.        
            – Coś dobrego – odparła uśmiechając się lekko.
            – W takim razie idę oglądać telewizję – zaczęłam iść w stronę salonu. – Gdzie tata?
            – Pojechał kupić sobie nowe buty. Wiesz jak strasznie nie lubi kupować czegoś dla siebie z nami.
            – A na tak– mruknęłam siadając na sofie. Włączyłam MTV. Nie leciało nic co by mnie zaciekawiło, więc zaczęłam skakać po programach. Nie było nic sensownego w telewizji. Wyłączyłam telewizor i poszłam do swojego pokoju. Wyjęłam laptopa spod poduszki i wzięłam go na taras. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu i włączyłam laptopa. Wiał lekki wiaterek, który rozwiewał mi włosy. To dobrze, przynajmniej włosy mi szybciej wyschną, zaśmiałam się w myślach. Najpierw włączyłam Skype’a i Twitter’a. Na tym pierwszym od razu napadła mnie Caroline.

          Caroline: Cześć! Idziesz ze mną i Anną na zakupy? Może znajdziemy coś fajnego na moją imprezę. ;D
                Destiny: Heej. =* Sorki, ale już na dzisiaj mam plany. Ale może jutro?
                Caroline: Nie jutro właśnie nie mogę. A jakie plany? ;>
                Destiny: A tam. Nic ciekawego. Co masz zamiar kupić?

            Miałam nadzieję, że nie będzie zadawała zbędnych pytań. Ale to przecież Caroline i nie da żyć, jak się nie dowie co, jak, gdzie, kiedy.

            Caroline: Nic ciekawego…? Dee, znam cię na tyle, że wiem kiedy chcesz mnie zwieść. Z kim się umówiłaś? Z Jake’m?;> ;D  Hmm… Nie wiem. Pewnie jakąś fajną sukienkę. Albo tunikę.

            Zastanowiłam się, co by jej odpowiedzieć. Jednak najpierw przejrzałam Twitter’a.

            Destiny: Ja z Jake’m?! Caroline chyba ci na głowę do reszty padło! ;D O fajnie, fajnie. Ja pewnie też wybiorę się na jakieś zakupy, by kupić coś fajnego.

            Dodałam wpis na Twitterze i przeglądnęłam inne. Nie było żadnej akcji, więc przeszłam na Facebook’a. Oczywiście miałam milion powiadomień, bo jakby mogło być inaczej. Jednak, gdy zobaczyłam od kogo była ich spora część zaczęło mi brakować tlenu. Na dwadzieścia powiadomień czternaście było od Jake’a! Polubił moje wpisy, linki i zdjęcia, a nawet część skomentował! Zaczęłam szczerzyć się do monitora, jak jakieś nienormalne dziecko. Caroline w tej chwili odsunęłam chwilowo na dalszy plan i zaczęłam przeglądać komentarze. Jeśli chodzi o zdjęcia to uważał, że są ładne.
            Ten śliczny uśmiech!, pisał pod jednym ze zdjęć. Chyba byłam bliska zawału. Albo udaru. Wydaje mi się, że teraz szczęście emanowało ze mnie na jakieś pięć mil.
            Zauważyłam, że Caroline się do mnie dobijała.

                Caroline: Hmm… Pewnie z nim. Przecież polubił twoje posty i zdjęcia na fejsie! I skomentował twoje zdjęcia. Więc nie wciskaj mi kitu, że nie z nim! ;P
                Caroline: Ej no! Jesteś tam Dee?
                Caroline: Dee do cholery! Obraziłaś się czy co?
                Destiny: Nie obraziłam się. ;p To że polubił i skomentował nie oznacza, że się ze mną umówił. ;] Idę do babci. Dawno u niej nie byłam.

            Poczekałam chwilę, aż odpisze.

                Caroline: Oj tam, oj tam. xD U babci to byłaś tydzień temu. ;p Więc…?
                Destiny: To dawno, jak dla mnie!-.-‘’ Kiedy dodasz notkę na blogu?

            Caroline pisze najlepsze opowiadanie na świecie. Każdy przy nim się chowa. Jest w stu procentach perfekcyjne, ma sens i głębsze przesłanie. Mimo tego, jak wiele główni bohaterowie już przeszli ciągle są razem. Mimo to, jak tamtejsza dziewczyna rani swojego chłopaka, on ciągle ją kocha i jest z nią. Chciałabym, żeby i mnie taka miłość się przytrafiła. I chyba nie tylko ja. Każdy na świecie pragnie takiej miłości.
            Włączyłam sobie Just the way you are Bruno Marsa. Zawsze ponosi mnie na duchu. I tym razem było tak samo.
              Caroline: Może jutro. Nie wiem kiedy uda mi się coś sensownego napisać. Ej nie zmieniaj tematu!  Wiem, że umówiłaś się z Jake’m i nie musisz mi wciskać kitu, że jest inaczej. Cieszę się z tego, słońce! Masz farta i mu się spodobałaś. Jejku ile dziewczyn chciałoby być na twoim miejscu! ;D
                Destiny: Z tobą na czele, nie? To podlega pod zdradę, nie? Muszę David’owi o tym powiedzieć. ;D

            Zmieniłam piosenkę na The lazy song, bo wcześniejsza zaczęła mnie nudzić. Znów sprawdziłam kilka blogów. Na jednym był rozdział, więc od razu zaczęłam go czytać. Musiałam przerwać, gdy Caroline odpisała.

            Caroline: Wcale nie! ;p Raczej z Anną na czele. Ona się w nim kocha nie ja. ;D Więc nie masz, co mówić David’owi.
                Destiny: Och tak. Jasne. z/w

            Niestety byłam bardziej ciekawa, co będzie się działo w rozdziale, niż tego co znów napisze Caroline. Uwielbiam zatracać się w opowiadaniach. Większość oczywiście była o zwykłej dziewczynie i sławnemu chłopakowi – tudzież gwiazdą pop. Jednak niektóre z nich mimo błahego pomysłu były ciekawe. Potrafiły zainteresować, trzymać w napięciu. Część tych autorek na prawdę ma talent. Ja takiego talentu niestety nie posiadam. Chyba żadnego nie mam. No cóż. Nie każdy ma wszystko, prawda? Los mi poskąpił i tyle.
            Gdy rozdział się skończył – oczywiście w najmniej oczekiwanym momencie –przeczytałam wiadomość od Caroline.

               Caroline: No tak! xD A weź ja się w nim nie kocham. Weź wyjdź. ;p Dobra ja spadam szykować się na te zakupy. Miłej randki! <3
                Destiny: Ja nie idę na randkę!-.-‘’ Grr… Pa. 
          
             Gdy tylko zamknęłam okienko z rozmową z Caroline zmieniłam piosenkę na On the floor Jennifer Lopez i Pitbull’a. Jak tylko usłyszałam pierwsze dźwięki automatycznie zaczęłam się ruszać w rytm muzyki.
            Ktoś zapukał.
            – Proszę! –krzyknęłam w stronę pokoju, bo nie chciało mi się wstawać z krzesła i iść do pokoju. Wszedł tata.
            – Obiad już jest – powiedział.
            – Ok, już idę – mruknęłam. Zdążył wyjść, a ja jeszcze nie wyłączyłam laptopa. Uznałam, że zostawię go włączonego w pokoju. Wstałam, wzięłam komputer i zostawiłam go w pokoju na biurku. Poszłam do kuchni.
- O której ten twój chłopak ma przyjść? – zapytał tata podczas obiadu. Na słowo „chłopak” omal nie zakrztusiłam się jedzeniem.
            – To nie jest mój chłopak! – zaprzeczyłam. I z pewnością nigdy nie będzie, dodałam w myślach.
            – To ten chłopak z którym się umówiłaś. Ten kolega – mówiąc ostatni wyraz z rąk zrobił cudzysłów.
            – Tato –warknęłam. – O trzeciej. Mam nadzieję, że nie będzie tu wchodził, ale jeśli tak to zachowuj się, ok? Nie chcę, żeby potem pół szkoły gadało o tym, co mu powiedziałeś albo co gorsza – zrobiłeś przy nim.
            – Dee, słońce. Tata wychodzi dzisiaj, prawda? Ciągle nie kupiłeś butów – wtrąciła mama. Chociaż ona jedna normalna, pomyślałam
            – Mogę kupić jutro.
            – Kupisz dzisiaj! – powiedziałyśmy razem z mamą.

            Była pierwsza. Zatem miałam dwie godziny na wyszykowanie się. Weszłam do garderoby, ale po chwili z niej wyszłam, bo uświadomiłam sobie, że nie wiem co mam włożyć .Położyłam się na łóżku. Zamknęłam oczy i po chwili wiedziałam już co ubiorę. Nie chciałam, żeby wyszło, że jakoś mi zależy, ale że też mi nie zależy. Wiele dziewczyn na moim miejscu włożyłoby sukienkę i piętnastocentymetrowe szpilki. Jednak ja jestem bardziej taką chłopczycą. Wolę nosić trampki, skejty, Supra, fullacapy, przyduże koszulki… Wróciłam więc do garderoby i wzięłam to Cop lanowałam ubrać.
            – Mamo… – zaczęłam, gdy byłam już ubrana. Zaczęłam się stresować. Bałam się, że przez to się źle pomaluję. –Zrobisz mi makijaż? – spytałam. Mama siedziała na sofie w salonie i oglądała jakiś program na TLC.
            – To przynieś wszystko – odparła uśmiechając się. Tata najwidoczniej pojechał na zakupy, bo nigdzie go nie było widać.
– A paznokcie mi pomalujesz? –spytałam nieśmiało.
            – Chyba ci na tym chłopcu zależy – odparła uśmiechając się.
            – Nie! Nie zależy mi. Nie chcę się źle pomalować.
            – Idź już, Dee.
            Poszłam do swojej łazienki. Wzięłam eyeliner, tusz do rzęs,  kredkę, fluid i szary lakier do paznokci. Po jakiś piętnastu minutach byłam gotowa. Lakier prezentował się nienagannie. Makijaż z resztą też. Było po drugiej. Przejrzawszy się w lustrze uznałam, że wyglądam nieźle.
Postać w lustrze miała na sobie kolorowe rajstopy w kolorze koszulki, czarne szorty, rozpiętą koszulę w kratę idealnie pasującą kolorystycznie do koszulki, czarne trampki za kostkę. Z szyi zwisał nieśmiertelnik, a na nadgarstkach prawej ręki miała mnóstwo kolorowych bransoletek. Wszystko idealnie współgrało: fryzura, makijaż, paznokcie i ubrania.
            Usiadłam przy biurku i zaczęłam sprawdzać różne stronki. Miałam ich mnóstwo – jak i czasu. Chciałam, by Jake już przyszedł. Nie mogłam się doczekać. To w sumie dziwne skoro wczoraj mniej więcej o tej porze postanowiłam się z nim nie umawiać i nie zależało mi. A teraz? A teraz czekam jak ta głupia księżniczka aż mój królewicz przyjedzie na swoim białym rumaku.
            Wszystkie stronki dobijały mnie: były oczywiście o szczęśliwej miłości! A nieszczęśliwa przecież się też zdarza. Czemu o niej nie piszą? Trzy czwarte dziewczyn ( i pewnie jakaś jedna setna chłopców) jest nieszczęśliwie zakochana. Więc pytam się: czemu akurat dzisiaj muszą wszędzie pisać o szczęśliwej miłości? Ja nie jestem zakochana. I z pewnością nie w Jake’u. Dajcie spokój.
            Weszłam na Twitter’a. Tam chociaż nie było nic o miłości. Potweetowałam z kilkoma dziewczynami na jakieś błahe tematy. Zegar strasznie się ciągnął. Ociągał się jeszcze gorzej ode mnie. Totalny brak sprawiedliwości na tym świecie jest.
            W najmniej oczekiwanym momencie rozległ się dzwonek domofonu. Szybko – omal się nie zabijając– pobiegłam do holu, by otworzyć Jake’owi.
            – Tak? –spytałam odbierając.
            – Dzień dobry jest twoja mama? – odpowiedziała pytaniem na pytanie koleżanka mojej mamy.
            – Tak jest– odparłam rozczarowana i otworzyłam jej drzwi na dole domofonem. Wkurzona wróciłam do siebie. No przyjdź w końcu, myślałam w kółko. Znów siedziałam na komputerze.
            Trzydzieści minut.
            Dwadzieścia dziewięć.
            Dwadzieścia osiem.
            Dwadzieścia siedem.
            Dwadzieścia sześć.
            Piętnaście minut i SMS. Prędko rzuciłam się by go odczytać. Pisał Jake! Chyba dziesięć razy przeczytałam jego treść zanim do mnie dotarła. Pisał, że nie spotkamy się i jest mu przykro. Rzuciłam telefonem o ścianę. Lekko.  Spadł na łóżko.
            Pięć minut później przyszedł drugi SMS. Znów od Jake’a. Napisał w nim, że żartuje i punktualnie o drugiej będzie. Przepraszał. Myślałam, że go zabiję. Jak tylko goz obaczę to mu przywalę tak, że się dziecko nie pozbiera!
            Wkurzona powędrowałam do łazienki. Przeczesałam włosy i usta pociągnęłam błyszczykiem. Nie rozmazałam się, więc było ok. Wróciwszy do pokoju zaczęłam po nim niespokojnie chodzić.
            Było za dwie czternasta, gdy przyszedł kolejny SMS. Prędko go przeczytałam. Jake pisał,że zaraz będzie i mogę już zejść. Chwyciłam torbę do której wrzuciłam: iPod’a ze słuchawkami, komórkę, gumy, portfel.
            – To ja idę! – krzyknęłam i wyszłam. Zeszłam w miarę szybko po schodach. Będąc przed budynkiem po Jake’u nie było ani śladu. Włożyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Po chwili ktoś głośno odchrząknął. Odwróciłam się, zdejmując słuchawki. To był Jake. Uśmiechał się. Uśmiech miał jak milion paczek moich ulubionych żelków.
            – Cześć – przywitał się. Wyciągnął rękę. Miał w niej długą czerwoną różę.
            – Hej. O dzięki – mruknęłam  biorąc różę. Oczywiście pokułam się. – Wiesz co może ja ją zaniosę na górę? Po co ma być bez wody… – mruknęłam.
            Przyjrzałam się mu. Wyglądał bosko. Zaczynałam rozumieć, czemu tyle dziewczyn na niego leci. Te włosy zaczesane na skejta, hipnotyzujące orzechowe oczy, słodki uśmiech. Do tego wysoki, dobrze zbudowany, lekko umięśniony. Dzisiaj ubrany w czarne Nike, tego  czarne rurki z niskim krokiem, luźny turkusowy T-shirt, w którym było mu po prostu idealnie. Na szyi jak zwykle miał nieśmiertelnik, a na plecach plecak.
            – Okej. Iść z tobą? – spytał czarując mnie tymi orzechowymi oczami.
            -  Jak chcesz – odparłam obojętnym tonem. Poszliśmy w stronę mojego bloku. Gdy ja skierowałam się w stronę schodów Jake zapytał:
            – Nie jedziemy windą?
            – Boję się– burknęłam wchodząc na pierwszy stopień. Chłopak szybko mi dorównał.
            – Czemu? Top rzecież tylko winda. – W jego głosie dało się wychwycić troskę i chęć poznania przyczyny.
            – Bo… Kilka razy się zacięłam. Dostałam napadu klaustrofobii i tyle. Nie jeżdżę. Wolę schody.
            Normalnie mruknęłabym, że się boje i tyle. Ale przy Jake’u nie umiałam. Sprawiał, że musiałam się wygadać. Magik z niego no!
            Wspięliśmy się na moje piętro.
            – Poczekam tu – powiedział lekko się uśmiechając i wkładając ręce do kiszeni swoich spodni.
            Weszłam domieszkania, powiedziałam mamie, żeby włożyła różę do wody i wyszłam.
            – Chodźmy – powiedziałam i poszliśmy z powrotem na dół. – Gdzie idziemy? – spytałam, gdy wyszliśmy na ulicę.
            – Myślałem o pizzerii i luna parku. Co ty na to? – zapytał i zaczął znów czarować mnie swoimi oczami i uśmiechem.
            – Może najpierw luna park, a później pizza? Nie mam ochoty wymiotować – odparłam na co Jake się roześmiał.
            – Spoko. To chodźmy.
            Po drodze zaczęliśmy rozmawiać na jakiś błahy temat. Byłam cała spięta. Nie wiedziałam, co mam mówić, by nie wyjść na kretynkę. Jednak całe szczęście to Jake cały czas nawijał. Nie wyglądał na wygadanego. Możliwe, że dostrzegł, że jestem jakaś zestresowana, czy coś.
            W lunaparku postanowiliśmy iść na kolejkę górską. Był to chyba największy rollercoaster jaki w życiu widziałam. Bałam się. Cholernie.
            Po kupieniu biletów, weszliśmy na platformę i wsiedliśmy do wagoników. Jeszcze nie jechaliśmy, a już miałam puls chyba trzysta uderzeń na minutę. Zabezpieczono nas jakąś metalową rurką. Po chwili zaczęliśmy wjeżdżać pod stromą górę. Kurczowo chwyciłam się owej rurki. Gdy dojechaliśmy na chwilę się zatrzymaliśmy. Po czym nagle zjechaliśmy w dół. Jak idiotka zaczęłam się drzeć. Po drodze minęliśmy kilka bardzo ostrych i niemal pionowych zakrętów. Przy pierwszej pętli chwyciłam dłoń Jake’a. Brunet tylko cicho zaśmiał się pod nosem. Zamknęłam oczy. Tak na wszelki wielki. Czułam jedynie wiatr we włosach i to, że raz jestem do góry nogami a raz odwrotnie.
            – Em… Sorry… – mruknęłam zażenowana, gdy w końcu zatrzymaliśmy się. Puściłam dłoń Jake’a.
            – Nie no spoko – zachichotał. – Mnie tam nie przeszkadza.
            Wysiedliśmy z wagonika. Zakręciło mi się w głowie i zachwiałam się. Gdyby Jake mnie nie złapał, jak nic leżałabym na ziemi.
            – Chyba jednak jeszcze trochę będziesz musiała trzymać moją rękę – powiedział uśmiechnięty. Objął mnie ramieniem i opuściliśmy platformę. Było to miłe, jak tak powoli szliśmy, a on obejmował mnie.
            – Podobało ci się? – spytał, gdy usiedliśmy na pobliskiej ławce.
            – Średnio –mruknęłam.
            – Ta. Widziałem. Cała drżałaś i krzyczałaś. Jak dla mnie była niezła. Chociaż raz byłem na takiej mega wyjechanej w kosmos. Mówię ci ty byś tam umarła.
            – Omal tu nie umarłam – burknęłam pod nosem.
            – Chcesz odpocząć, czy idziemy na coś fajnego? – zapytał rozglądając się. Poszłam w jego ślady. Mój wzrok zatrzymał się na diabelskim młynie.
            – Może kupimy picie i pójdziemy tam? – zapytałam wskazując na ogromne koło nieopodal nas.
            – Właśnie oto chciałem zapytać – przyznał. Zaśmialiśmy się krótko. Wstał i zrobił najsłodszy hairflip jaki widziałam. Uśmiechnął się. Wstałam, nie chwiejąc się  tym razem. Poszliśmy do sklepiku, w którym była ogromna kolejka. Stojąc w niej rozmawialiśmy o tym, jak spędzimy wakacje. Jake planował doskonalenie tricków na desce i bmx, i próby z chłopakami z kapeli. Ja planowałam wyjazd z rodzicami do Egiptu.
            Gdy w końcu kupiliśmy dwie puszki coca-coli, poszliśmy w stronę diabelskiego młyna. Kolejka znów była ogromna i trochę w niej postaliśmy.
            Ludzi w lunaparku było mnóstwo. Były całe rodziny, znajomi, pary… Każda pojedyncza osoba była inna. Na swój sposób się wyróżniała. Jeden chłopak miał oryginalnie postawione na żelu włosy. Jedna kobieta miała nienaturalnie długie, gęste i proste włosy. Jedna z nastolatek wyglądała jakby była top modelką, a w dodatku poruszała się z taką gracją, jakby codziennie chodziła po wybiegu.  Każdy inny. Zero dwóch identycznych egzemplarzy.
            I ja się wyróżniam. Tworzę własny styl, własny świat malowany moimi ulubionymi kredkami. Staram się nikogo nie kopiować, nikogo nie naśladować ani w stylu bycia ani w ubiorze. Ja zamiast szpilek wolę wygodne trampki lub skejty. Zamiast sukienek – rurki i T-shirty. Zamiast tony „naturalnego” make-up’u wolę eyeliner, kredkę, tusz i błyszczyk. Zamiast słit opasek z kokardkami wolę fullcapy. Zamiast malutkich torebeczek wolę duże torby. Jestem inna niż wszystkie nastolatki w moim wieku. Zdaję sobie z tego sprawę i tego chcę.
            Gdy w końcu kupiliśmy bilety wsiedliśmy do wagonika. Wymieniliśmy uśmiechy, po czym powędrowaliśmy w górę. Widoki były nieziemskie. Przyłapałam się na tym, że kilka razy dłużej patrzyłam się na Jake’a i kilka razy też napotkałam jego spojrzenie. Rzecz jasna wtedy od razy spuszczałam wzrok i rumieniłam się.
            – Ładnie tu– mruknęłam. Krępowała mnie ta cisza.
            Jake uśmiechnął się.
            -Ujdzie. Są lepsze widoki – mówiąc to spojrzał na mnie. Tylko, że tak jakoś inaczej. Jakby to drugie zdanie odnosiło się do mnie. „Są lepsze widoki.”  Że niby ja jestem tym lepszym widokiem? Haha. Dobre sobie.
            Zerknęłam na niego. Uśmiechał się tym swoim łobuzerskim uśmiechem. W policzkach pojawiły się mu urocze dołeczki. Znów zrobił hairflip, co powaliło mnie na łopatki. Musi być taki uroczy?!
            Westchnęłam, co zapewne nie uszło jego uwadze.
            Zjechaliśmy na dół. Z wagonika wysiadłam jak zwykle pierwsza. Był widocznie dobrze wychowany. Z dobrymi manierami.
            – Więc, gdzie teraz? – spytał wkładając ręce do kieszeni.
            Rozejrzałam się.
            – Tam –odpowiedziałam wskazując na najstraszniejszą karuzelę na świecie. Obracała się w każdy możliwy sposób, pod każdym kątem.
            – Odbiło ci? – zapytał, będąc najwyraźniej rozbawionym.
            – Możliwe. Idziesz?
            Uśmiechałam się. Nie wiem w sumie czemu. Jakoś tak napadł mnie dobry nastrój.
            – Samej cię nie puszczę, więc tak.
            Jego odpowiedź totalnie zbiła mnie z pantałyku.
            – Ekhm. Okej – mruknęłam zmieszana. Zaczęłam iść w stronę karuzeli.
            Tym razem kolejki nie było. Zakupiliśmy bilety i wsiedliśmy do podłużnego rzędu miejsc, których  na oko dziesięć, jednak była tylko nasza dwójka. Zamknięto nas kratownicą. Spojrzeliśmy na siebie ostatni raz, po czym świat zaczął wirować. Obracaliśmy się w każdą możliwą stronę i pod każdym kątem. Nawet nie wiem, kiedy chwyciłam dłoń Jake’a. Jednak nie puścił jej. Zrobił to dopiero, gdy otworzono kratę. Dla mnie wszystko dalej kręciło się. Powoli wstałam i omal nie upadłam.
            N i g d y .  Wi ę c e j .   T a k i c h .   Ka r u ze l !
            – To chyba jednak był zły wybór – powiedział sprowadzając mnie po schodkach. Obejmował mnie w talii. Czułam jakby coś ruszało mi się w brzuchu. Jakby stado latających motyli  albo małe tupiące bizonki. W końcu szłam – lub raczej: byłam prowadzona – u boku najprzystojniejszego kolesia w okolicy. Nie dziwmy się.
            – Oj tam. Fajnie było! Chcę jeszcze raz! – oznajmiłam i zaczęłam się lekko wyrywać.
            – Nie –odparł swoim miękkim, uwodzicielskim głosem. Objął mnie jeszcze mocniej. – Usiądziesz najpierw. A potem poszukamy czegoś mniej… wywrotnego.
            Zrobiłam obrażoną minę.
            – Foch.
            – Jak focha to kocha – zażartował. Oboje się zaśmialiśmy. Miał taki uroczy śmiech. Taki słodki.
            Usiedliśmy na ławce. Powoli świat zaczynał być normalny. Nic nie wirowało jak jeszcze przed chwilą.
            – Lepiej ci już? – spytał z troską w głosie.
            – Tak. Już nic się nie kręci. To gdzie teraz? – zapytałam rozochocona. Zaczęłam się rozglądać po całym wesołym miasteczku, szukając czegoś fajnego. – Może dom strachów?
            – Spoko –odparł. Wstaliśmy i skierowaliśmy się w jego stronę.
            Siedząc w wagoniku widziałam przed sobą jedynie ciemność. Zawdzięczałam to Jake’owi, który wpadł na pomysł, żeby usiąść na samym przodzie. Serce obijało mi się o mostek z taką siłą, że omal go nie łamało.
            Ruszyliśmy. Najpierw powoli po prostej. Wszędzie panowała ciemność. Później nagle ni stąd, ni zowąd  zjechaliśmy w dół. Moje serceo mal nie stanęło. Chyba znów piszczałam. Na każdym zakręcie pojawiał się jakiś stwór. Jak nie kościotrup, to jakaś zakrwawiona twarz.
            Można stąd jakoś uciec? Jakieś wyjście awaryjne może?
            Zamknęłam oczy, by nie widzieć tych upiorów. To nie na moje nerwy. Moje serce ciągle biło jak oszalałe. Gdy się zatrzymaliśmy ja ciągle nie otwierałam oczu.
            – Destiny, możesz już otworzyć oczy. Już po wszystkim – powiedział Jake uspokajającym głosem. Nieśmiało otworzyłam jedno oko, potem drugie.
Staliśmy. Widziałam jasność i twarz Jake’a. Odetchnęłam z ulgą.
- Nie żeby coś, ale ja wrażeń na dzisiaj mam dosyć – odparłam wysiadając. Moje serce powoli wracało do normalnego rytmu.
- Głodna?
- Taaak.
- W pobliżu jest fajna pizzeria. Idziemy?
- Z chęcią.

Pod pizzerią rozdzwonił się telefon Jake’a.
- Sorki – mruknął po czym odebrał. – Cześć, skarbie… Nie, nie mam teraz czasu. Później? Tak. Cześć. No, ja ciebie też.
Słysząc to na usta cisnęły mi się setki pytań. Pierwsze, czy ma dziewczynę. Choć to oczywiste. Do kolegi przecież “skarbie” się nie mówi. Ale to jego „ja ciebie też”. Chodziło o kocham cię. Ale do cholery powiedział to głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć! Raczej tak się nie mówi do swojej dziewczyny.

W pizzerii czas upłynął nam na rozmowie i śmiechu. Wyluzowałam się i szło jak z płatka. Zamówiliśmy mega dużą pizzę, a do tego coca-colę. Uwielbiałam to połączenie.
- Ty raczej nie z tych, które namiętnie liczą kalorie i martwią się, że zaraz w ulubioną sukienkę się nie zmieszczą – zauważył. Brałam właśnie kolejny ogromny kawałek.
- Coś ty. Jak chcę coś zjeść po prostu jem.
- No i prawidłowo. Wkurzają mnie takie laski, co tylko narzekają ile ważą.
Ta, ja jestem jedną z nich, pomyślałam.
- Ja czasem tego nie rozumiem. Jak można narzekać na swoją wagę? I mówić w kółko, że jest się grubą, skoro jest się chudą jak patyk. Jesteś dziewczyną. Wytłumacz mi to.
- Em… No bo wiesz… Wydaje mi się, że dziewczyny chcą być idealne. Idealnie ładne, żeby się wam spodobać i tyle.
- Dając tonę tapety na twarz na pewno nam się spodobacie – mruknął. Spojrzał na mnie. – Tyle, że ty jesteś wyjątkiem. Akurat tobie ładnie z tym makijażem. I ty nie przesadzasz.
Czułam, jak moje policzki z bladych robią się mocno różowe.
Znów rozdzwonił się telefon Jake’a. Odebrał z cierpiętniczą miną.
- Taak? Nie, Amy. Nie spotkamy się dzisiaj. Sorry. Tak, jutro tak. No cześć.
Był lekko poirytowany.
- Ta laska mi żyć nie daje.
Nie wiedziałam zbytnio co odpowiedzieć.
- Wiesz, jak chcesz możesz Mio powiedzieć… –  powiedziałam cicho.
-  Nie no dobra. Nie ważne. Jesz jeszcze czy idziemy?
- W sumie to już nie mam ochoty –odparłam. Jake poprosił kelnera, zapłacił mu i wyszliśmy.
Na zewnątrz panowały niemal egipskie ciemności. Gdyby nie uliczne latarnie nic nie byłoby widać. Szliśmy wolnym tempem w bliżej nieokreślonym kierunku. Nawet sama dokładnie nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Idąc rozmawialiśmy. Dobrze się czułam w jego towarzystwie. Bawiły nas podobne żarty, mieliśmy też zbliżone poglądy na różne tematy.
Pod jedną z latarni zauważyłam małe czarne coś. Lekko się trzęsło.
- No i wtedy ja podszedłem… -mówił Jake, ale ja go nie słuchałam. Zatrzymałam się. – Co jest? – zapytał. Podeszłam do latarni. Przykucnęłam.
Owym małym czarnym czymś okazał się malutki piesek. Trząsł się z zimna. Delikatnie i ostrożnie wzięłam go na ręce. Nawet nie miał siły zaszczekać czy się bronić.
- Nic ci nie zrobię – powiedziałam cichym i spokojnym głosem. Przytuliłam psiaka. Miał ogromne brązowe smutne oczy. Aż serce żal ściskał. – Sprawdź, czy ma obrożę.
Jake podszedł do mnie. Sprawdził, czy nie piesek ma obrożę.
- Nie ma. Chcesz go wziąć, czy jak?
- Nie zostawię go tutaj samego –odparłam. – No mały teraz będziesz miał własny dom.
Zaczęłam iść. Jake chwilę stał w osłupieniu, ale prędko mnie dogonił.
- Kurde, żeby tak zwierzę porzucić. Jak tak można? Ludzie są bezuczuciowi.
- Właśnie. Musiałabym być bez serca, żeby go zostawić. Tak a propos może wejdziemy po coś do jedzenia dla niego? Pewnie jest głodny.
- Tu niedaleko jest sklep, powinni coś mieć.
Rzeczywiście po chwili ujrzeliśmy sklep. Jake wszedł do niego i kupił saszetkę karmy. Wyłożyliśmy ją na chusteczkę. Piesek jadł dosyć szybko, co później przepłacił czkawką. Jake musiał, więc jeszcze raz iść do sklepu. Kupił małą butelkę wody, którą co chwilę nalewaliśmy do korka. Mieliśmy przy tym spory ubaw.
- Jak go nazwiesz? – spytał, gdy znów napełniał niewielką zakrętkę.
Zamyśliłam się.
- Jeszcze nad tym nie myślałam. Może coś jak… Jakie?
Tak imię w cholerę podobne do Jake. Ale spodobało mi się.
Fajne. No Jakie, napij się jeszcze – zachęcił pieska, który właśnie się rozglądał wokół siebie.
- Chyba ma już dość –powiedziałam i zabrałam korek. Zakręciłam butelkę i schowałam ją do torby. Jake wziął Jakie’go na ręce i poszliśmy dalej.
Zaczynało być mi chłodno. Wiatr był już dosyć chłodny i silny, ale nie porywisty. W dodatku byłam dosyć skąpo ubrana. Rozpięta koszula i szorty dają tyle ciepła co nic.
- Prawdę mówiąc nie liczyłam, że o tak późnej porze będziemy jeszcze spacerować. Gdybym wiedziała ubrałabym się cieplej… – mruknęłam.
Jake zatrzymał się. Bez słowa podał mi Jakie’go. Zdjął plecak i coś z niego wyjął.
- Trzymaj – powiedział Jake podając mi coś, co właśnie wyjął z plecaka. Wzięłam to. Była to bluza.
- Dałabym radę, z resztą co na to twoja dziewczyna? Nie chcę, żebyś miał jakieś kłopoty przeze mnie – odparłam nieśmiało.
- Nie chcę, żebyś była chora –odparł uśmiechając się. Jego uśmiech rozświetlał ciemność. – Daj Jakie’go.
Podałam mu pieska, zdjęłam torbę i włożyłam bluzę, która była dobre dwa rozmiary za duża. Anorektyczką nie jestem, ale i tak była duża. I do tego rękawy były za długie, a bluza zakrywała mi szorty. W dodatku czułam, że mam na głowie jej kaptur.
Westchnęłam.
- Trochę za duża… Ale zaraz to się zrobi – odparł. Światła latarni ulicznych odbijały się w jego orzechowych oczach.  Postawił Jakie’go na ziemi i zaczął podwijać mi rękawy. Szło mu to szybko. Ja bym się z tym męczyła kilka minut. Później delikatnie zdjął mi kaptur i spojrzał w oczy. W brzuchu zaczęły tupać mi małe bizonki. Moje serce zaczęło bić niespokojnie. Nogi niemal się pode mną ugięły. Jego twarz jakby zaczęła się przybliżać.
- Jake, w każdej chwili może iść tędy twoja dziewczyna. Nie chcę psuć wam związku.
Cholera! Że też mój rozum musi brać teraz górę, pomyślałam.
- Jebać to. I tak ten związek niema sensu.
Chciałam spytać czemu, co się dzieje ale zabrakło mi odwagi. Z resztą kim ja jestem, by go o to wypytywać?
- Gdzie Jakie? – zapytałam. Jake spojrzał w ziemię.
- Cholera! Przed chwilą tu był!
I zaczęliśmy go szukać. Całe szczęście nie odszedł daleko. Jake od razu wziął go na ręce i poszliśmy dalej.
W jego bluzie było mi znacznie cieplej. Do tego tak bosko pachniała jego perfumami, że czułam się jak we śnie.
Zauważyłam, że jesteśmy w mojej okolicy. Wokół panowała cisza. Rzadko przerywał ją przejeżdżający samochód. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Nie chciałam już iść do domu. Jednak stanęliśmy pod drzwiami z mojej klatki.
- Było bardzo fajnie – powiedział podając mi Jakie’go. – Dzięki za super wieczór – pocałował mnie w policzek. Momentalnie przyśpieszyło mi serce i oddech.
- Ja też – odpowiedziałam ledwo żywa.
- To do zobaczenia – powiedział. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zrobił hairflip, obrócił się na pięcie i powoli odszedł.
- Czekaj! – krzyknęłam podbiegając. Będąc przy nim wspięłam się na palce i pocałowałam go. On jakby tylko na to czekał. Jakby wiedział, że to zrobię. W brzuchu stado małych bizonków zaczęło mi tupać. Nie wiem, czemu to zrobiłam. Musiałam. Czułam jak się uśmiecha.
- Przepraszam, nie powinnam –powiedziałam cicho spoglądając na swoje trampki.
- Nie przepraszaj to było miłe. Dobranoc.
- Dobranoc – powtórzyłam i poszłam do domu.
Będąc na klatce schodowej sprawdziłam godzinę. Dochodziła jedenasta. Nie byłam na kolacji! Rodzice mnie zabiją. Przyśpieszyłam nieco i wdrapałam się na piąte piętro. Po cichu otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do mieszkania. Na palcach zaczęłam zmierzać do swojego pokoju.
- Nareszcie – usłyszałam głos taty. No to po mnie.
- Cześć – powiedziałam, przeciągając sylaby i szczerząc się.
- Wygrałam – powiedziała moja mama.
Nie wiedziałam co jest grane.
- Założyliśmy się o której wrócisz. Liczyłem, że po północy – przyznał. Zaśmiali się.
Mama podeszła do mnie. Zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ładna bluza.
Niech to cholera. Nie oddałam mu bluzy.
- A to kto? – zapytał tata spoglądając na zawiniątko, które trzymałam w rękach.
- Eee… Piesek?
- Nie wiedziałem, że mamy psa. No dobra zjesz coś? Opowiesz coś o tym małym.
- Nie jestem głodna – mruknęłam, kierując się w stronę sofy.
- A żelków nie chcesz? – zapytała mama.
- Chcę! – krzyknęłam. Usiadłam na kanapie. Jakie położył się mi na kolanach i zasnął.
- No to opowiedz coś o tym małym– powiedział tata zajmując miejsce obok mnie.
Opowiedziałam całą historię zajadając się żelkami. Na końcu zapytałam, czy może z nami zostać. Rodzice bez wahania zgodzili się. Warunkiem było to, że mam wychodzić z nim na spacery. Ucieszyłam się. Jakie był takie słodki, że nie umiałabym go teraz wyrzucić na ulicę.
Poszłam do siebie. Byłam totalnie wykończona. Zdjęłam trampki i padłam na łóżko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.