Rozdział dziesiąty - Ofiara

Rozdział oparty na prawdziwych zdarzeniach

Obudził mnie dźwięk przychodzącego smsa. Nie otwierając oczu ręką znalazłam komórkę. Oczytałam smsa, który był od Jake’a.
„Będę za 10minut. Bądź gotowa.”
Jego treść podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Nawet nie odpisałam, by się z nim wykłócić, że nie zdążę. Wyskoczyłam z łóżka i pognałam do kuchni, w której mama gotowała obiad.
- Jake zaraz będzie! – oznajmiłam, wyhamowując na śliskim parkiecie. – Ja idę się szybko umyć, więc jakoś go tam zajmij czy coś.
- Nie umawiałaś się z nim wczoraj? – zapytała.
Pokręciłam przecząco głową.
- To leć!
Gazem wskoczyłam pod prysznic. Szybko się odświeżyłam, stwierdzając że wszelkiej depilacji dokonam później jak wrócę. Wyszczotkowałam zęby, rozczesałam włosy. Ubrana jedynie w bieliznę wyszłam z łazienki. Chciałam wejść od razu do garderoby, jednak czułam, że Jake już jest w moim pokoju. Wyjrzałam zza rogu i zobaczyłam, że leży na moim niezaścielonym łóżku. Wychyliłam zaledwie głowę, by nie musiał oglądać mnie nieubranej, zwłaszcza, że nie mam ciała modelki Top Secret.
- Zaraz będę ubrana, daj mi jeszcze parę minut – oznajmiłam.  Jake wstał z łóżka i wolnym krokiem podszedł do mnie.
- Liczyłem na to, że będziesz protestować, że nie zdążysz i mam nie przyjeżdżać, a tu taka niespodzianka – powiedział widocznie zadowolony. Objął mnie w talii. Przegryzłam dolną wargę. Cholera jasne, przeklinam się w myślach, co mnie podkusiło, żeby sprawdzać, czy Jake już jest?!
- Na jaki szalony pomysł wpadłeś?
- Zabiorę cię na małą przejażdżkę – powiedział spoglądając mi w oczy. Chwycił w swoje palce jedno z moich mokrych, fioletowych pasm włosów, po czym dodał: – Moja fioletowa dziewczyno.
Uśmiechnęłam się.
- Ale ja nie jadłam jeszcze śniadania – przypomniało mi się.
- W takim razie skocz się ubrać, a ja zrobię ci śniadanie – powiedział. Chwycił mnie za ramiona, obrócił i lekko klepnął w tyłek, zmuszając mnie, bym poszła się ubrać. Weszłam do garderoby i zamknęłam się w niej od środka.
Czułam, że uśmiecham się jak wariatka.
W co by tu się ubrać?, pomyślałam. Najpierw wysuszyłam włosy, tak na pół gwizdka. W międzyczasie w głowie skompletowałam ubrania: czarne Vans’y, czerwone spodnie i niebieski chłopięcy T-shirt z nadrukiem. Ubrana wróciłam do łazienki. Włożyłam szkła kontaktowe. Spryskałam się ulubionymi perfumami. Stojąc przed lustrem zorientowałam się, że nie mam makijażu i Jake mnie taką widział. Nie panikowałam, bo to nie koniec świata. Zrobiłam lekką kreskę eyelinerem, pociągnęłam rzęsy tuszem wydłużająco-pogrubiającym, a usta musnęłam błyszczykiem. Włosy spięłam w kucyka, którego wzmocniłam niewielką ilością lakieru do włosów, by się nie rozwalił zbyt prędko. Na koniec uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze.
Jake’a nie było w moim pokoju, gdy wyszłam z łazienki. Spakowałam więc torbę i wrzuciłam ją do koszyka roweru. Wyprowadziłam go z pokoju. Będąc w holu słyszałam, że Jake rozmawia z moją mamą. Ucieszył mnie fakt, że nie są do siebie wrogo nastawieni, zwłaszcza rodzice względem Jake’a.
Postawiłam rower, opierając go o ścianę obok kuchni.
- Zrobiłem ci płatki na mleku – oznajmił, podając mi miseczkę wypełnioną płatkami czekoladowymi.
- Dzięki – powiedziałam.
Po tym jak spałaszowałam śniadanie, pożegnałam się z mamą i razem z Jake’m (który miał inny rower: coś jak bmx, ale o większych kołach, ramie, a dodatkowo miał amortyzatory) wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do windy i zjechawszy na dół, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy. Jake wyprowadził mnie do lasu. Jechał przede mną. Jeździliśmy po różnych pagórkach, gdzie Jake dawał popis swoich umiejętności. Musiałam jechać maksymalnie wolno, by zachować odległość od niego. On bawił się w najlepsze. Skakał, robił obroty i te wszystkie swoje tricki. Szkoda, że ja nie jestem taka uzdolniona, westchnęłam w myślach.
- Jedź pierwsza – powiedział w końcu. Wyminęłam go i jechaliśmy dłuższą chwilę dzikim lasem, ledwo widoczną ścieżką. Czułam jak moje ręce muskają wszelkiego rodzaju rośliny, z którymi nie miałam ochoty na bliższy kontakt. Co chwila przechodziły mnie od tego dreszcze.
- Ohyda – mruknęłam.
- Skręć w lewo – poinstruował mnie. Rozglądnęłam się i dojrzałam widoczną ścieżkę. Po paru przejechanych metrach skręciłam w lewo. Przyspieszyłam nieco. Droga była już lepsza niż w lesie jednak pełna piasku i kamieni. Nagle Jake mnie wyprzedził. Jechał dość szybko, po czym driftował. Automatycznie mocno ścisnęłam hamulec. Straciłam równowagę i upadłam. Sunęłam po ziemi jak długa, słysząc jak rower upada. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie rozpłakałam się.
Jake natychmiast zmaterializował się przy mnie.
- Nic ci nie jest, Dee? – spytał, wyciągając rękę. Odruchowo wyciągnęłam lewą, a to co na niej zobaczyłam, sprawiło, że mój żołądek zrobił fikołka omal nie zwracając swojej zawartości przy okazji.
W dolnej części dłoni miałam zdartą skórę niemal do mięsa. Wyglądało to ohydnie. Krew zmieszana z brudem i piaskiem.
- Nie dobrze to wygląda… – mruknął Jake. Zdjął plecak z pleców i zaczął przeszukiwać jego zawartość. Ja w tym czasie siedząc na ziemi zaczęłam szukać innych obrażeń. Skóra na łokciu była lekko zdarta i podobnie na przedramieniu. Lewa nogawka spodni była rozdarta, a pod nią miałam kolejną ranę identyczną jak na przedramieniu. Dopiero teraz, gdy odkryłam kolejne rany, te zaczęły lekko pobolewać.  Przeniosłam wzrok z nogi, na Jake’a, który grzebał w apteczce.
- Nie masz, co trzymać w plecaku? Apteczka? PSP też masz? – zapytałam ze śmiechem.
- Nie, akurat PSP nie mam – odpowiedział lekko się uśmiechając. – Poza tym wolę być przygotowany na każdą możliwość – odparł. Chwycił w dłoń buteleczkę wody utlenionej. Wolną ręką chwycił moją dłoń i kilka kropel wody spadło na ranę, która zapiekła. Syknęłam z bólu. Gdy woda utleniona się spieniła Jake nałożył opatrunek i owinął rękę bandażem. Następnie opatrzył ranę na łokciu i zadrapanie na przedramieniu.
- Ale te spodnie muszę rozciąć, żeby opatrzyć ranę – powiedział Jake.
- Ale to moje ulubione spodnie! – zaprotestowałam.
- Inaczej się nie da. No chyba, że je zdejmiesz, a potem pojedziesz bez nich, żeby rany nie podrażnić ciągłym ściąganiem i wkładaniem – odparł. Jego głos był śmiertelnie poważny, jakbym miała dostać hiszpanki, cholery czy czegoś w tym rodzaju od nieoczyszczonych ran.
- To obetnij w miarę równo też drugą nogawkę.
Jake delikatnie uśmiechnął się.
Poczułam jak zimne ostrze nożyczek muska moją skórę, przecinając materiał spodni. Raz-dwa i część nogawki zsunęła się po mojej nodze, zatrzymując się na kostce. To samo Jake zrobił z drugą nogawką.
- Wiesz to moja wina – zaczął, wyciągając dłoń, którą chwyciłam prawą, nieokaleczoną ręką i wstałam. – Powinienem wiedzieć, że twój rower się nie nadaje do takich wypadów; ma za słabe hamulce na taką nawierzchnię. Przepraszam.
Przytuliłam go. Był taki słodki, martwiąc się o mnie.
- Wracamy czy jedziemy gdzieś jeszcze? – zapytałam.
- Nie masz dość? – spytał wyraźnie zdziwiony.
Pokręciłam przecząco głową z uśmiechem.
- Lepiej już wróćmy do domu – odparł. Niechętnie wsiadłam na rower, uprzednio podniesiony przez Jake’a i pojechaliśmy tą samą drogą, co przyjechaliśmy, do domu.
- Co ci się stało?! – zapytała mama, gdy tylko weszłam do domu, prowadząc rower.
- Taki tam wypadek. Wiesz jaka ze mnie ofiara… – mruknęłam, kierując się do swojego pokoju.
- Nie mam co liczyć na jakieś sprawozdanie, prawda? – krzyknęła za mną.
- Później – odparłam. Po tym jak postawiłam rower na nóżce, podeszłam do łóżka i padłam na nie. Długo nie leżałam, bo ktoś wpadł jak bomba do mojego pokoju. Zerwałam się z łóżka i zobaczyłam, że o biurko opiera się Anna z Caroline u boku.  Dopiero teraz dostrzegłam, że Anna trzyma w ręce parę megawysokich  szpilek, a Caroline ma jakieś ubrania na wieszakach, przewieszone przez ramię. Uśmiechały się złowieszczo.
- Nie włożę tego! – zaprotestowałam od razu.
- Widać, że rzadko zaglądasz do szafy swojej mamy, bo to jej rzeczy.
- To taki żart – sprostowała Caroline szczerząc się. – No ogarnij się i idziemy.
- Gdzie? – spytałam.
- Do mnie! – odpowiedziała rozpromieniona Anna.
- Ale do imprezy jeszcze daleko…
- Ale trzeba przygotować dom, umalować się, ubrać i uczesać!
- To ja idę się umyć – odparłam i skierowałam się ku łazience, kuśtykając, co nie uszło uwadze dziewczyn:
- Co ci się stało? – spytała Anna.
- Niedawno wróciłam z wypadu na rowery z Jake’m, gdzie miałam mały wypadek.
- Aaa… Musisz mieć ten bandaż na ręce?
- Jak widzę ranę to mi się na wymioty zbiera.
- No dobra, jak już musisz. Coś wymyślimy, żeby zakryć bandaż. Może rękawiczka? – spytała Caroline Annę. Ja weszłam do łazienki, rozebrałam się, przyglądając się przy tym swoim ranom. Weszłam pod prysznic, włączyłam wodę i delikatnie się umyłam, omijając rany, których nie chciałam podrażnić chemicznymi substancjami żelu pod prysznic. Ledwo co umyłam po raz drugi włosy. Ubrałam bieliznę i rozczesałam włosy. Zawołałam dziewczyny, które weszły do łazienki. Anna zaczęła suszyć mi włosy, a Caroline poszła szukać mi, czego stosownego na imprezę. Wróciła po paru minutach, a w rękach trzymała: czarne baleriny, miętowe spodnie, białą koszulkę i sówkę na długim łańcuszku.
- Zepnij jej włosy w wysokiego kucyka, a ja zrobię jej make-up – powiedziała Caroline. Anna wyłączyła suszarkę – włosy były już dość suche – rozczesała włosy i spięła ja w kucyka. Caroline przyniosła jeszcze swoją kosmetyczkę, po czym zabrała się za robienie makijażu. Gdy Caroline skończyła, ubrałam się w to, co przygotowała. Wyglądałam bardzo fajnie. Podziękowałam dziewczynom, przytulając je.
- Mamo, idziemy już do Anny, przygotować wszystko – powiedziałam mamie, gdy miałyśmy wychodzić.
- O której wrócisz? – spytała.
- Nie wiem. Albo rano albo w nocy…
- Zadzwoń jak coś, dobrze?
- Jasne. Cześć.
- Do widzenia – powiedziały razem dziewczyny i wyszłyśmy z domu. Pod blokiem stał zaparkowany samochód Anny – czerwony Mercedes z rozkładanym dachem. Wsiadłyśmy do niego, po czym Anna dała gaz do dechy, przez co po dziesięciu minutach byłyśmy już na obrzeżach miasta, gdzie mieszkała. Zaparkowała pod jednym z większych domów. Wysiadłyśmy. Ścieżka prowadząca do domu już była przyozdobiona w strzałki i światełka, które póki co się nie świeciły. Do drzwi wejściowych były przymocowane balony, a raczej całe drzwi były w balonach. Było ich tak wiele, że ledwo dało się odnaleźć klamkę.
- Dobra, jest po trzeciej. Do imprezy mamy cztery godziny – powiedziała Anna, gdy usiadłyśmy w salonie, by obgadać parę spraw dotyczących imprezy. – Ja z Caro skoczymy pod prysznic, a potem nas umalujesz i uczeszesz, ok?
- Jasne – odparłam.
- A potem poprzesuwamy meble i jakoś ten salon przystroimy.
- To może ja już zacznę? Bo pewnie będziecie gotowe za nie mniej niż pół godziny.
- W sumie czemu nie – wzruszyła ramionami Caroline. – Chodź Anna.
Obie wstały i poszły na piętro. Ja zabrałam się za dmuchanie balonów, które znalazłam w kuchni na blacie między górą chipsów, a górą natchosów. Gdy nadmuchałam chyba z dziesięć nie czułam płuc, ledwo co oddychałam, a na domiar złego moja komórka zaczęła dzwonić. Wyjęłam komórkę z kieszeni.
Jake.
- Tak? – spytałam zaraz po ty jak odebrałam.
- O której po ciebie przyjechać?
- Ja już jestem u Anny – odparłam.
- To w takim razie zaraz będę.
- Wiesz bądź tak za dwie godziny, bo dziewczyny się jeszcze będą szykować także…
- Także co? – spytał. Dałabym sobie uciąć rękę, że właśnie się uśmiechał.
- Także to trochę potrwa, a pewnie nie chcesz wysłuchiwać narzekań, co mają ubrać.
- Będę za godzinę, więc niech się pośpieszą – odparł. – Cześć, Dee.
- Pa.
Poszłam na górę i najpierw zaczęłam dobijać się do jednej łazienki, a potem do drugiej, mówiąc, że mają się pośpieszyć, bo Jake będzie za dziesięć minut. Chyba nawet usłyszałam kilka gróźb pod moim i jego adresem, ale co tam. Drobny żart nikomu nie zaszkodził, prawda?
Godzinę później – punktualnie co do sekundy – Jake się zjawił. Na szczęście dziewczyny były już gotowe – no prawie tylko nie były jeszcze ubrane w to, co ubiorą na imprezę, ale już wiedziały, co ubiorą – więc od razu mogliśmy w czwórkę zacząć przestawiać meble. Jake może i jest chudy, ale nie można powiedzieć, że skoro chudy to i słaby. Bez większego wysiłku przesuwał meble w salonie.
Już przed siódmą wieczorem muzyka grała na cały regulator, a dom powoli zaczął zapełniać się ludźmi. Jake przedstawił Annie swojego kolegę – całkiem przystojnego kolegę – a oni od razu zaczęli rozmawiać bez skrępowania.
- Chyba nadają na tych samych falach – powiedziałam do Jake’a, gdy odeszliśmy kawałek od Anny i Roberta.
- Najwidoczniej – odparł. – Zatańczymy? – spytał.
- Jasne.
Jake chwycił moją rękę. Poszliśmy w stronę tańczących, gdzie przyciągnął mnie do siebie. Zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki, co chwilę ocierając się o siebie nawzajem. Cicho śpiewałam piosenkę, która właśnie rżnęła na cały regulator – Drive by  Train’u. Jake patrzył na mnie z szerokim uśmiechem. W refrenie przyciągnął mnie gwałtowanie do siebie, po czym pocałował mnie. Wspięłam się na palce tak wysoko jak tylko mogłam i położyłam dłonie na jego policzkach.
- To nie jest nic przelotnego – zamruczał Jake w połowie pocałunku.
- Wiem – odparłam, ponownie złączając nasze usta.
Impreza trwała do później nocy. I zostałam do końca. Wypiłam parę piw, a Jake tylko jedno przez to, że musiał mnie jeszcze odwieźć. O czwartej pożegnałam się z dziewczynami i razem z Jake’iem wyszliśmy z domu. Drogę do samochodu przeszliśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Jake otworzył przede mną drzwi od samochodu, a ja wsiadłam, uważając, by nie zrobić sobie guza na głowie.
- Tylko jedź ostrożnie, dobrze?
- Zawsze tak jeżdżę, Dee. Zapnij pasy.
- Czyj ten samochód jest? – spytałam, zapinając pas.
- Mój. Ale dość rzadko nim jeżdżę. Wolę motor – odparł, odpalając silnik. Ruszył z piskiem opon. Prawą ręką chwyciłam pas, który przechodził mi przez ramię. Jake jechał z zawrotną prędkością, która wbijała mnie w fotel.
- Zwolnij, proszę – powiedziałam błagalnie.
- Jadę powoli. Ulica jest pusta. Zaraz będziesz w domu – odparł spoglądając na mnie. Uśmiechał się delikatnie. Gdy ponownie spojrzał na jezdnię gwałtownie zahamował. Gdyby nie pas już byłabym przed maską samochodu. – Co za idiota! – krzyknął. Zmienił bieg i ruszył, wymijając samochód, który zajechał mu drogę. – Że też tacy ludzie dostają prawo jazdy – mruknął jakby do siebie.
Chwilę później byliśmy pod moim domem. Wysiadłam z samochodu. Jake natychmiast zjawił się u mojego boku. Odprowadził mnie aż pod same drzwi na górze. Pocałowaliśmy się na dobranoc, chociaż było po czwartej rano, więc chyba raczej na dzień dobry.
- Wpadnę popołudniu. Dobranoc – odparł, głaszcząc kciukiem mój policzek. Ostatni raz musnęłam jego usta.
- Dobranoc.
Weszłam do domu. Nogi zaczęły mi się plątać. Prawa, lewa, prawa, lewa, powtarzałam w myślach. Nie wiem jakim cudem dotarłam do łóżka. Zdjęłam ubranie. Nie miałam siły na szukanie pidżamy. Poszłam spać w bieliźnie. Długo nie musiałam czekać na to aż przyjdzie sen.
- Dee – czyiś słodki głos budził mnie. Złapał za rękę i wyciągnął z krainy snu. Niechętnie poddałam się mu i już chwilę później otworzyłam oczy.
Zobaczyłam Jake’a kucającego przy moim łóżku. Najciekawszy był fakt, że kołdra była skopana i leżała pozwijana w nogach łóżka, a to znaczy, że Jake znów widział mnie bez ubrań.
- Co tu robisz? –spytałam, podnosząc się i chwytając kołdrę, którą się zakryłam.
- Wiesz jest już szesnasta, a ty nie odbierałaś komórki, więc się zacząłem martwić i przyjechałem.
- Która jest?! – spytałam spanikowana.
- Czwarta popołudniu. Spałaś prawie dwanaście godzin – odparł z uśmiechem.
- Żartujesz?! Nigdy nie spałam tak długo!
- Nic się przecież nie stało! – powiedział szczerząc się. Wepchał się na łóżko obok mnie , co było bardzo miłe, ale też nie powinien.
- To co dzisiaj robimy? – spytałam.
- A co ci się chce?
- Hm… – zamyśliłam się – prawdę mówiąc to nic.
- To leżymy! – odparł, ściągając ze mnie kołdrę i przykrywając się, chociaż był ubrany w dżinsy i koszulkę. Objął mnie ramieniem. Czułam się dość niezręcznie i dwuznacznie w tej sytuacji. Jake pocałował mnie w szyję i na chwilę schował twarz w jej zagłębieniu, łaskotając mnie swoimi włosami. Wtuliłam się w niego. – O której wyjeżdżają twoi rodzice? – spytał, przerywając ciszę jaka zapanowała, no nie licząc chaotycznie bijących naszych serc.
- Jakoś jutro wcześnie rano. Pewnie koło szóstej czy coś.
- No widziałem, że się pakują i ganiają po domu, szukając różnych rzeczy – odparł wesoło.
- Idziemy pooglądać tv? – zapytałam, po chwili.
- Jasne. – Wstał  - dość niechętnie – a za nim ja. Omal się nie zabijając się. Gdyby nie Jake, który w ostatniej chwili mnie złapał. – Moja fioletowa kaleka – zaśmiał się, na co ja obdarzyłam go morderczym spojrzeniem, przez co momentalnie ucichł. Poszłam do garderoby i wyjęłam byle jaką koszulkę i dresowe spodnie. Prędko wskoczyłam w te ubrania, czując się już znacznie lepiej i mniej… nago. W łazience Jake rozczesał moje splątane włosy. Razem poszliśmy do salonu, przez który, co chwila przebiegali rodzice.
Rozsiedliśmy się na kanapie. Położyłam się na kolanach Jake’a. Włączyliśmy Disney Channel i oglądaliśmy „Fineasza i Ferba”. Wpatrywałam się w migoczący, kolorowy ekran i nierealistyczne postaci, czując jak palce Jake’a muskają moje podbrzusze, które nie było zakryte koszulką. Odruchowo wciągnęłam brzuch, by nie był tak wydęty, jak zwykle. Było to miłe. Jake delikatnie odsuwał moją koszulkę, aż do żeber. I sunął palcem w górę, odsuwając koszulkę i w dół zsuwając ją z powrotem. Uśmiechnęłam się do Jake’a. Podniosłam się i musnęłam ustami krawędź jego żuchwy. Prawdę mówiąc miałam ochotę na taki prawdziwy, długi pocałunek, ale doszłam do wniosku, że od jutra Jake będzie tylko dla mnie i nie będę musiała się martwić rodzicami, którzy w każdej chwili mogą wparować do salonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.