Rozdział ósmy - Pod osłoną nocy


            Rozdzwonił się dzwonek, który obwieszczał koniec lekcji. Odruchowo nasunęłam słuchawki na głowę, włączyłam muzykę i powoli schowałam książki i zeszyty do torby. Jake stawił się przy mojej ławce.
            – Idź sam –spławiłam go.
            Zdjął moje słuchawki, burząc przy tym moją fryzurę za co miałam ochotę zabić go tu i teraz.
            – Chcę z tobą – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
            – Później –odparłam. Przelotnie pocałowałam go w policzek i wyminęłam. Całe szczęście nie stawiał oporu. Z powrotem włożyłam słuchawki i przemierzyłam korytarz powolnym krokiem. Piętro wyżej na jednej z ławek czekał na mnie Max. Jak zwykle na mój widok na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Podszedł do mnie i przytulił mnie.
            – Ile można! – powiedział zamiast powitania.
            – Nie znasz mnie? – zapytałam ironicznie, po czym się zaśmiałam. Usiedliśmy na ławce i oboje wyjęliśmy swoje drugie śniadania. Ja miałam jabłko i kanapkę z jakąś zdrową zieleniną, a Max kanapkę z szynką, serem, kechupem i musztardą.
            – Wymiana?– zapytał.
            – Nie dzięki, wolę swoją zielonkę – zaśmiałam się. Zjedliśmy śniadanie, śmiejąc się i rozmawiając o planach na wakacje. W Maxie miałam prawdziwego przyjaciela. Kocham nie, ale jak siostrę, bo sam już ma dziewczynę.
            – Dawno już nigdzie razem nie byliśmy – zauważył.
            – A będzie z miesiąc.
            – Więc dzisiejsze popołudnie spędzimy razem! – ucieszył się i zaczął suszyć zęby. – I żadnych ale – dodał, grożąc palcem.
            – Spoko.
         
            Po kilku kolejnych nużących lekcjach, na których albo odliczałam do końca lekcji albo pisałam smsy pod ławką do Jake’a i Maxa. I w końcu nastała ostatnia lekcja. Jake już planował nam popołudnie, jednak udało mi się wywinąć. Po dzwonku szybko się spakowałam, co było niezwykłe dla mnie i zapewne wszystkich w klasie, że jako pierwsza wyszłam. Maxa znalazłam pod szkołą, czyli dokładnie tam, gdzie się umówiliśmy.
            - McDonalds? – spytał.
            – Na samą myśl o hamburgerze cieknie mi ślinka – zachichotałam.
            Po drodze śmialiśmy się, wygłupialiśmy się i rozmawialiśmy. Szliśmy dobre pół godziny, bo McDonalds mieści się w centrum San Francisco. Parę razy omal się nie wywróciłam, ale Max za każdym razem w ostatniej chwili mnie łapał.
            – Niezdarna jak zawsze – skomentował mój kolejny prawie upadek Max.
            – Aż taką niezdarną nie jestem jak myślisz – mruknęłam. Poprawiłam torbę na ramieniu. Słońce wyjrzało zza chmury, więc wyciągnęłam swoje ulubione ray-bany. Wsunęłam je na nos. Od razu świat wyglądał inaczej.
            – Na co masz ochotę? – zapytał Max, gdy stanęliśmy w długiej kolejce w McDonalds’ie.
            – A jak myślisz? – spytałam i zaczęłam grzebać w torbie, szukając portfela.
            -Fishburger – odparł.
            – Dokładnie– powiedziałam z uśmiechem. W końcu znalazłam portfel, więc go wyjęłam i zaczęłam odliczać pieniądze na kanapkę i picie. – A ty?
            – A jak myślisz? – spytał z uśmiechem.
            – Nuggetsy– odpowiedziałam pewnym głosem.
            -Dokładnie.
            Wzięliśmy nasze zamówienia i znaleźliśmy wolny stolik w głębi lokalu. Zajęliśmy miejsca naprzeciw siebie. Rozpakowałam swojego fishburgera i słomkę, którą włożyłam do kubka z coca-colą. Max zrobił to samo.
            – Savoureux1– powiedział Max, uśmiechając się przy tym szeroko.
            – Nawzajem– odparłam i spojrzałam na swoją kanapkę.
            Usłyszałam głos Maxa, wymawiający moje imię. Spojrzałam na niego, a on wsunął mi do ust frytkę. Roześmiałam się, a mój śmiech rozniósł się po całej restauracji. Gdy parę osób spojrzało na mnie z wściekłością w oczach, momentalnie ucichłam i wbiłam morderczy wzrok w Maxa. Ten tylko się cicho zaśmiał i wyjął z tekturowego, czerwonego pudełka kolejne kilka długich frytek. Włożył je wszystkie sobie do ust i mielił je z otwartą buzią.
            – Fuj –skrzywiłam się.
            - Doble  – odparł sepleniąc.
            -Trollface, serio.
            Chyba z dobrą godzinę siedzieliśmy jedząc nasz obiad, śmiejąc się przy tym i wydurniając jak dwójka kilkuletnich dzieci. Ludzie krzywo na nas patrzyli, jednak nikt nie zdobył się na odwagę, by choćby słowem nas uciszyć. Wychodząc kupiliśmy jeszcze jedną porcję frytek i dużą coca-colę. Szwendaliśmy się po centrum San Francisco, podjadając frytki, śmiejąc się i przepychając na chodniku.
            – Prawie wpadłbym pod auto! – krzyknął Max, gdy tak uderzyłam go biodrem, że omal nie znalazł się pod kołami jadącego samochodu. Zaśmiałam się tylko. Max w ramach zemsty dźgnął mnie swoimi palcami pod żebrami, przez co momentalnie odskoczyłam z piskiem.
            – Zabiję –powiedziałam, mrużąc maksymalnie oczy. Wydałam z siebie cichy warkot. Podeszłam do Maxa, który wydawał się być rozbawiony tą sytuacją. Nie odszedł ani półkroku. Stojąc przed nim zamachnęłam się z całej swojej siły i grzmotnęłam go w ramię. On jedynie roześmiał się głośno, a ja zaczęłam masować swoją obolałą dłoń.
            – Och, przepraszam za moje mocne i twarde kości – powiedział delikatnie chwytając moją dłoń. Pochuchał w nią i subtelnie pocałował. – Lepiej?
            – Nie –mruknęłam, wyrywając ją z jego uścisku.
            – Foch? –spytał.
            – Forever na pięć minut. – Zaczęłam powoli iść przed siebie z rękami skrzyżowanymi na biuście. Max natychmiast mnie dogonił i zaczął rozbawiać swoimi głupawymi dowcipami, tudzież sucharami.
            – Co robi piekarz? – Spytał i zrobił chwilę pauzy.
            – Oświeć mnie – mruknęłam znudzona.
            – Schlebia innym.
            Zaśmiałam się, ale sztucznie. To było tak suche, że aż mokre.
            – Dobry żart, bracie, ale nie mów go już więcej.
            Zaczęło się ściemniać, gdy dotarliśmy pod mój dom. Nogi bolały mnie niemiłosiernie. Jedyne na co miałam ochotę to rzucenie się na łóżko i niewstawanie.
            Na podjeździe, który prowadził do podziemnego garażu stał Jake ze swoim motocrossem, a obok niego mój tata. Razem z Maxem spojrzeliśmy na siebie i czym prędzej do nich podeszliśmy.
            – Heej, a wy co tu robicie? – zapytałam. Max w międzyczasie mruknął jakieś dzień dobry.
            – Właśnie z twoim tatą rozmawiamy o motorach. Sam kiedyś jeździł – odparł Jake, uśmiechając się. Podszedł do mnie i subtelnie musnął swoimi ciepłymi, malinowymi wargami mój policzek, który zaraz potem zrobił się czerwony jak truskawki w lecie.
            – Jeździłeś na motorze?! – spytałam zdziwiona. Nigdy o tym nie słyszałam.
            – A tam miałem taki stary motor, w sumie coś jak motorynkę – odparł speszony, drapiąc się po kilkudniowym zaroście. – Co ja bym dał dzisiaj za taki motor… - rozmarzył się.
            – To sobie kup – odparłam lekko, wzruszając ramionami.
            – Chcesz, żeby mnie mama z domu wyrzuciła?! – zapytał spanikowany, a ja z chłopakami się roześmiałam.
            – Nie wyrzuci pana. – Jake położył dłoń na ramieniu mojego taty, który był niewiele wyższy od niego. – Wystarczy, że powie pan mamie Dee, że może wydać dwieście dolarów na co tylko chce. Niech pan mi wierzy, że się zgodzi.
            – W sumienie głupio mówisz, Jake. – Kąciki ust taty drgnęły ku górze, a jego szare oczy rozjaśniły się.
            – Albo kup mamie te kolczyki, co ci ostatnio pokazywała i powiedz jej przy tym, że kupiłeś motor – zaproponowałam.
            – Jakie kolczyki?
            – Te takie… Tam w centrum handlowym… Takie z tymi cyrkoniami czy co to to było…
            – Skąd ty takie rzeczy pamiętasz?
            – Po prostu słucham mamy. A nie wpuszcza jednym uchem, a wypuszczam drugim – odparłam, a po chwili dodałam cicho: – Faceci…
            – Ej, co ty masz do nas? – spytał Max, a po chwili wszyscy trzej zawiesili na mniej wzrok. Że też zawsze słuchają wtedy, kiedy nie powinni.
            – Nic, nic– odpowiedziałam pospiesznie. – Idę do domu, a wy się zajmujcie swoimi męskimi sprawami. – Omiotłam wzorkiem motor, tatę, Jake’a, Maxa i poszłam w stronę domu. Ledwo wdrapałam się po schodach. Ciężkimi krokami weszłam do domu, zdjęłam trampki i poszłam do siebie, a mijając mamę w kuchni mruknęłam tylkoc oś w stylu:  „Cześć”. Rzuciłam się na łóżko i nie miałam najmniejszej ochoty by wyjąć z torby chociaż iPoda. Zamknęłam oczy i byłam bliska zaśnięcia. I zasnęłabym, gdyby Jake nie wpadł do mojego pokoju jak bomba.
            – A ten koleś to kto? – zapytał oschłym głosem. Leniwie podniosłam się, poprawiając fryzurę i spojrzałam na Jake’a zaspanym wzrokiem. Stał oparty o biurko i czekał na odpowiedź.
            – Co? –spytałam.
            – Co to za koleś, z którym przyszłaś?
            Czyżby Jake był zazdrosny?, zaczęłam się zastanawiać w myślach.
            – Aaa… To Max. Mój przyjaciel. Nie, nie zdradzam cię z nim. On ma i tak dziewczynę, którą kocha nad życie, także nie masz się o co martwić. – Po potoku słów, jaki wypłynął z moich ust, ponownie padłam na łóżko.
            – Aha. To d-dobrze – odparł. Słyszałam jak podchodzi do łóżka. Położył się obok mnie. –To czemu nie powiedziałaś mi wprost, że się z nim spotykasz?
            Spojrzałam na niego. Gapił się w sufit z dłońmi splecionymi na klatce piersiowej jak do modlitwy.
            – Jakoś tak wyszło. Nie chciałam żebyś się denerwował czy coś… – mruknęłam. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czemu mu nie odpowiedziałam wprost, że idę spotkać się z Maxem.
            – Właśnie owijając w bawełnę, sprawiłaś, że się denerwowałem.
            Przysunęłam się bliżej niego i przywarłam policzkiem do jego piersi.
            – Byłeś zazdrosny?
            – A nawet jeśli to co? – spytał lekko rozzłoszczony.
            – To słodkie.
            – Destiny, a jakbyś ty zareagowała na moim miejscu? Jak zauważyłem cię z nim jak idziecie tutaj to byłem bliski rzucenia się z niego z pięściami. Ale stwierdziłem, że kiedy indziej się z nim rozliczę. Tak raz a porządnie. – Ton i barwa jego głosu bezprecedensowo świadczyły o tym, że nie żartuje. Był poważny jak nigdy. Rzadko używa mojego pełnego imienia. Zwykł je zdrabniać, albo używać jakiś innych słów, jak: kotek, myszko…
            – Jake, słuchaj… – westchnęłam. Podniosłam się i spoglądałam na niego z góry, świdrując do wzrokiem. – Max to tylko mój kolega. Jest tak od zawsze i tak pozostanie już zawsze.
             „You’re insecure. Don’t know what for. You’re turning heads when you walk through the door. Don’t need make-up. To cover up. Being the way that you are is enough…”
            Na oślep szukałam na szafce nocnej komórki, która dzwoniła jak zwariowana. Gdy ją odnalazłam, przyłożyłam sobie do ucha, nawet nie patrząc, kto naraża się na mój gniew dzwoniąc w środku nocy.
            – Słucham?– zapytałam.
            – Dee? –usłyszałam zapłakany głos Anny. – Przepraszam, że cię budzę, ale…
            – Co się dzieje? – zapytałam, podnosząc się.
            – Możesz do mnie przyjść? Proszę.
            -Oczywiście, ale powiedz mi co się stało, a za dwadzieścia minut będę.
            – Pamiętasz tego chłopaka, z którym mnie wczoraj widziałaś w parku?
            – Tak –odparłam. Już wiedziałam, co się stało. Jak go tylko spotkam to go stłukę na kwaśne jabłko za krzywdy, jakie wyrządził Annie.
            – To on… - Nie dokończyła, bo znów się rozpłakała.
            - Dwadzieścia minut i jestem u ciebie – powiedziałam i rozłączyłam się. Prędko wyskoczyłam z łóżka, omal się nie zabijając przez pościel, w którą byłam zawinięta. Z szuflady szafki nocnej wyjęłam parę okularów. O tej porze niemiałam zamiaru bawić się w wkładanie soczewek kontaktowych, co zajęłoby kolejne dziesięć minut, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze jedną nogą śpię. Spodnie z pidżamy zamieniłam w dżinsy. Koszulkę zostawiłam tą co miałam. Była czysta, więc po co zmieniać. Szybko włożyłam skarpetki, sneakresy i bluzę. W łazience kilka razy przeczesałam włosy. Grzywka aż prosiła się o mycie, więc spięłam ją kilkoma wsuwkami, a na głowę naciągnęłam kaptur. W pokoju wzięłam komórkę i klucze, które wrzuciłam do kieszeni bluzy. Napisałam na kartce, że jestem u Anny i nie wiem czy dojdę do szkoły. Kartkę zostawiłam w kuchni na blacie. Z szafki wyjęłam opakowanie żelek i chusteczek. Wróciłam się po torbę, do której to włożyłam. Po chichu wyszłam z domu, zamykając go na klucz. Zbiegłam po schodach. Wyszłam z klatki. Gdyby nie uliczne latarnie panowałaby kompletna ciemność. Rozejrzałam się wokół siebie. Nie dostrzegłam niczego niepokojącego, więc puściłam się biegiem. Biegłam, prułam jak szalona pod osłoną nocy. Gwiazdy nade mną migotały, błyszczały białym blaskiem. Niebo wyglądało jak ciemna czekolada oprószona cukrem pudrem. Ulice były puste, jednak mimo to, co chwila obracałam się za siebie, czy aby na pewno nikt mnie nie śledzi. Ostatnia prosta i jestem pod domem Anny. Wyjęłam komórkę z kieszeni i wybrałam numer do Anny.
            – Jestem, otwórz – powiedziałam.
            – Sekunda –odparła i rozłączyła się. Chwilę postałam przed furtką, rozglądając się dookoła. W końcu Anna wyszła z domu i otworzyła mi. Z miejsca ją przytuliłam,  a rozpłakała się jak małe dziecko.
            – Zabiję, skurwiela, obiecuję.
______________________________________
1- fr. smacznego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.