Rozdział siódmy - Prawda


      Na dzisiaj moja szkoła zaplanowała Dzień Sportu. Dyscyplin sportowych było chyba więcej niż na Igrzyskach Olimpijskich: od piłki nożnej przez tenis stołowy do dwóch ogni. Ja mogłabym nie ćwiczyć, bo mam całoroczne zwolnienie z zajęć w-fu. Mam astmę, a że lekarz,  do którego chodzę jest bardzo miły zwolnił mnie całkowicie z tych lekcji. Ja sportu i jakiegokolwiek wysiłku fizycznego nie lubię i to z wzajemnością. Jeśli jakimś cudem zaczynam się ruszać tak bardziej od razu sobie coś robię przy tym. Jednak dzisiaj uznałam, że spróbuję. Dwa ognie wydały mi się w sam raz.
            – Idę grać w dwa ognie – oznajmiłam  Jake’owi, gdy staliśmy pod tablicą, gdzie było rozpisane, gdzie co się rozgrywa.
            – No to idziemy na aulę – odparł z uśmiechem. Odwrócił mnie i ruszyliśmy po schodach na pierwsze piętro.
            Do dziewiątej czekaliśmy aż wszyscy, którzy chcą grać się zbiorą i po dziewiątej podzielono nas na kilka składów. Niestety Jake źle wyliczył osoby i byliśmy w innych drużynach. Objaśniono nam zasady, po czym rozpoczęliśmy rozgrywki. Ja grałam pierwsza.
            Spokojnie chodziłam po boisku robiąc, co jaki czas uniki przed piłką. Dosyć długo już mnie nikt nie zbił. Jednak, gdy zaczęłam nad tym rozmyślać trafiono mnie. Mocno, jednak nie na tyle bym upadła. Rozglądnęłam się za piłką, wzięłam ją i podeszłam do czerwonej linii namalowanej kredą na parkiecie, która dzieliła prowizoryczne boisko na dwie połowy. Wybrałam ofiarę i rzuciłam piłką. Jednak mój cel był zwinny i uciekł. Cholera. Zeszłam z boiska pomagać matce. Tu ogromnie się nudziłam. Jednak zajęłam się wpatrywaniem w Jake’a i idealizowaniem go. Po chwili przyłapał mnie na tym, że się patrzę na niego. Skwitował to uroczym uśmiechem. Spuściłam wzroki dostałam piłką tak, że aż wpadłam na ścianę. Co za debil rzuca tak mocno piłką!? Kogo on chce zabić?! Zmroziłam wzorkiem całe boisko. Wzięłam piłkę i mocno nią rzuciłam na oślep.
            Moja rozgrywka dobiegła końca i na boisko weszła drużyna Jake’a. Usiadłam na ławce i rozległ się gwizdek. Jake za każdym razem łapał piłkę i celnie nią rzucał, raz za razem zbijając kogoś. Był wysportowany, sprytnie unikał ciosów, bez obaw chwytał piłkę. Przetrwał do ostatniego gwizdka.
            – Gratulacje – przybiliśmy piątkę.
            – Drużyna numer dwa gra teraz z drużyną numer trzy! – krzyknął wuefista.
            – Ty przeciwko mnie – odparł Jake. –Zobaczymy, kto się dłużej utrzyma.
            – Zakład, że zejdziesz przede mną? –zapytałam cwaniacko. Zmrużyłam oczy.
            – Zakład. O co?
            – O dziesięć dolców – rzuciłam. Nie miałam już nawet tyle w portfelu, więc niech mi szczęście sprzyja, by zbito go wcześniej niż mnie.
            – Dobra – powiedział. Uścisnęliśmy sobie ręce i Jake przeciął zakład. Weszliśmy na boisko. Rozległ się gwizdek igra się rozpoczęła. Biegałam jak głupia po swojej połowie unikając piłki na minimetry. W końcu się wkurzyłam i wykorzystałam okazję. Wzięłam piłkę w ręce i mocno ją wycelowałam w Jake’a. Jednak on wiedział, że będę w niego celować i zdążył uciec. Zaklęłam cicho. Znów zaczęłam szybko przemieszczać się po boisku unikając kontaktu z piłką. Aż mnie trafiono. Łatwo rozpoznałam tego, co rzucił we mnie. Śmiał się jak opętany. Chwyciłam piłkę w ręce, podeszłam do krawędzi. Zmrużyłam oczy. Wycelowałam w tego, kto wydawał się największą ofermą. Trafiony! Punkt dla mnie. Pozostaję w grze. Jake był widocznie wkurzony. Liczył chyba na te dziesięć baksów. Nie tym razem baby, pomyślałam. Uciekłam przed kolejnym ciosem wymierzonym przez bruneta. Teraz gra toczyła się głównie między naszą dwójką. Byłam zmęczona bieganiem, więc wyginałam się, ile mogłam podróżnymi kątami. Gdy piłka minęła mnie dosłownie na kilka minimetrów znów zaczęłam chować się za innymi. Aż nie zaczęłam przeraźliwie kaszleć. Cała gra została wstrzyma. Jake pierwszy pojawił się u mojego boku.
            – Ej, co jest? – spytał. Ja ciągle kaszlałam i się dusiłam.
            – Inhalator! – wycharczałam. Jake zerwał się i pobiegł do szatni. Podszedł do mnie wuefista.
            – Usiądź – powiedział spokojnym głosem. Objął mnie i doprowadził do ławki. Usiadłam. Ciągle miałam duszności i kaszlałam. Jake przybiegł z prędkością światła do mnie. Podał mi inhalator. Po chwili było mi znacznie lepiej, a kaszel i duszności minęły.
            – Dzięki – powiedziałam z uśmiechem. Usiadł obok mnie.
            – Lepiej już nie graj – zalecił, obejmując mnie ramieniem.
            – A ty? – zapytałam. Przecież gra się już zaczęła.
            – Jak widać ktoś wszedł za mnie –uśmiechnął się.
            – Wygrałeś.
            – Nie ważne – odparł obdarzając mnie jeszcze szerszym uśmiechem. Zaczął przyglądać się grze. Ja z resztą też.

            Nie wzięłam udziału w żadnych rozgrywkach. Przyglądałam się za to poczynaniom Jake’a, który był niepokonany. Grał w piłkę nożną, koszykówkę, ping-ponga. I we wszystkim został graczem meczu. Byłam z niego dumna. Po całej celebracji i podsumowaniu dyrektora wróciliśmy do domu. Mimo, że większość dnia przesiedziałam byłam wyczerpana. W domu padłam na łóżko i nie  miałam najmniejszej chęci ruszenia się. Jednak musiałam – o siedemnastej miałam mieć ostatnie w tym roku szkolnym korepetycje z matematyki. Niechętnie zwlekłam się z łóżka i poszłam do kuchni. Zrobiłam dwa tosty, które posmarowałam niczym innym niż Nutellą. Zjadłam je, ogarnęłam się. Spakowałam to torby książkę z matmy i zeszyt. Wzięłam jeszcze ulubiony nerdy i wyszłam z domu.
            Słońce grzało niemiłosiernie. Alenie przeszkadzało mi to. Wiał lekki wiaterek, który łagodził upał. Przez ciemne szkła okularów oglądałam świat. Niebo było jakoś bardziej niebieskie niż zwykle. Chmury bardziej białe i wydawały się bardziej puchate. Morze spokojnie falowało we własnym rytmie. Było bardziej przejrzyste niż zwykle. Ludzie wydali mi się bardziej radośni niż zwykle. Wszystko było inne! Czyżby to skutki zakochania się ze wzajemnością? Chyba tak!
            W ciągu pięciu piosenek i około miliona myśli o Jake’u, i jego nieziemskiemu uśmiechu doszłam do domu mojego korepetytora Ryana. Jego dom był w ścisłym centrum. Wdrapałam się na drugie piętro. Stojąc pod drzwiami wyłączyłam muzykę i wyjęłam słuchawki z uszu. Zapukałam. W oka mgnieniu drzwi się uchyliły i w progu stanął uśmiechnięty szatyn.
            – Hej – przywitał się. Weszłam do środka.
            – Cześć – odparłam. Zdjęłam buty i poszłam do salonu.
            Rozkład mieszkania Ryana znałam na pamięć. I zawsze od razu idę do salonu. Czułam tu się dosyć swobodnie. Mieszkanie było typowo męskie: lekki bałagan, proste linie i ciemne barwy. Żadnych szaleństw, skomplikowanych wzorów czy kwiatów. Salon był łączony z jadalnią, w której zwykle siedzieliśmy i robiliśmy zadania. Zajęłam miejsce przy kwadratowym stole. Wyjęłam książkę, zeszyt i długopis z torby. Po chwili dołączył do mnie Ryan z dwoma szklankami coli.
            Ryan był starszy ode mnie o dwa lata. Studiował na pobliskim uniwersytecie. Wszystkie laski lecą na niego. Jednak ja jestem odporna na jego urok. Ryan był wysoki, dobrze zbudowany. Jego koszulki nieraz się opinają na jego bicepsach i mięśniach brzucha. Nie jest typowym kolesiem, który pakuje. On tylko dba o swój wygląd. I chce zaimponować dziewczynom. Do tego ma jak zawsze seksownie postanowione włosy, a boki wygolone. Są prawie czarne. Jego oczy są brązowe, jak cętki żyrafy. Ma śniadą karnację i uśmiech, który zwala z nóg. Taki flirciarski, na który łapie się większość dziewczyn.
            Zaczęliśmy robić zadania z geometrii. Najpierw chwilę pogadaliśmy o tym temacie, powiedziałam co wiem, a Ryan to uzupełnił. Gdy rozwiązywałam zadanie rozdzwoniła się jego komórka.
            – Przepraszam – mruknął wstając. Poszedł do pokoju obok. Ja próbowałam rozwiązywać dalej zadanie. Długość tego boku do potęgi drugiej plus ten też to wyjdzie tamten bok do drugiej, myślałam i zapisywałam działanie. Hmm… Ile to wyjdzie?! Wyjęłam komórkę i zaczęłam liczyć.
            – To będzie sto czterdzieści cztery– powiedział cicho. Głos wydobywał się niebezpiecznie blisko mojej głowy. Delikatnie obróciłam się. Ryan pochylał się nade mną. Jego oczy zabłysły. Wolałam nie wiedzieć, jaka myśli przeleciała mu właśnie przez głowę.
            – Właśnie – odparłam z wymuszonym uśmiechem. Wbiłam wzrok w zeszyt i zapisałam wynik. Nie miałam odwagi spojrzeć gdzieś indziej.
            – No pokaż – powiedział zabierając mój zeszyt. – No dobrze! – pochwalił. Przeniosłam wzrok z blatu stołu na Ryana, który właśnie szukał zadania w książce. – Zrób teraz dziesiąte. – Spojrzałam na treść zadania. No chyba nie, pomyślałam. Przecież mózgu Einsteina, nie mam, żeby je rozwiązać!
            – Jak? – zapytałam cienkim głosem. Ryan uśmiechnął się i zaczął mi tłumaczyć zadanie.
            Gdy rozmawiałam z Ryan’em rozdzwoniła się moja komórka. Wyjęłam ją z kieszeni. Jake.
            – Sorki – burknęłam z uśmiechem numer pięć. Odebrałam. – Jake, nie mogę teraz rozmawiać – powiedziałam ściszonym głosem. Mój wzrok jak szalony gonił po pokoju. – Mam korki.
            – O której kończysz? – zapytał. Miło było słyszeć jego głos. Moje serce zaczęło wyrywać mi się z piersi na dźwięk jego barytonu.
            – Zaraz, a co?
            – Podaj adres to przyjdę po ciebie.
            Szybko przypomniałam sobie adres, pod którym właśnie jestem i podałam go Jake’owi.
            – Okej, to ja zaraz będę.
            – Pa – powiedziałam i się rozłączyłam. Położyłam komórkę na stole. Ryan przyglądał mi się. – Coś nie tak?
            Potrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się jakieś myśli.
            – Wszystko gra… To dzwonił twój… chłopak? - zapytał, marszcząc brwi.
            – Mmm. Tak – odparłam. Spojrzałam na zegar, który zdobił przeciwległą ścianę. Był dosyć sporych rozmiarów. Wskazywał osiemnastą. – Wiesz, ja się będę zbierać.
            – Odprowadzę cię – powiedział z tym flirciarskim uśmiechem. Pozbierałam swoje rzeczy wrzuciłam je do torby i wstałam od stołu. Razem z Ryanem poszliśmy na przedpokój, gdzie ubraliśmy buty, a Ryan wziął kurtkę. Wyszliśmy z domu.
            Na dworze zachodziło już słońce. Ulicą, co chwilę mknął z zabójczą prędkością jakiś samochód. Niewiele osób mijało nas. Próbowałam w oddali zobaczyć sylwetkę Jake’a, ale chyba jeszcze był za daleko. Szliśmy w ogólnym milczeniu. Ryan chyba nie mógł strawić myśli, że mam chłopaka. Czasami wydawało mi się, że chciałby bym była kolejną zdobyczą w jego kolekcji. Liczył, że poddam się jego urokowi, który rzuca na każdą dziewczynę, jaka mu wpadnie w oko. Jednak ja byłam odporna. Nigdy nie był dla mnie szczególnie atrakcyjny. Traktowałam go jak kolegę, który mi pomaga w matmie. Nic więcej.
            Poczułam, jak Ryan chwyta moją rękę. Spojrzałam na nasze splecione dłonie. Chciałam wyrwać swoją rękę, ale jego palce zbyt mocno były na niej zaciśnięte.
            – Ryan! – krzyknęłam. Puścił moją rękę, ale za to zwinnym ruchem ścisnął mnie obiema dłońmi w talii i przyparł plecami do ściany budynku. Poczułam jego oddech na swojej szyi. Zarost na jego policzkach nieprzyjemnie ocierał się o moją skórę. Chwycił mnie za ramiona. –Debilu! – Zaczęłam się wyrywać, jednak on był silniejszy.
            – Nie wyrywaj się, ślicznotko –wysyczał. Spojrzałam mu w oczy, które zrobiły się teraz czarne niczym węgiel. Płonęło w nich pożądanie. Poczułam, jak jedna z jego dłoni zsuwa się z mojego ramienia i wędruje na moje biodro, na nawet niżej na udo. Chwycił je i przyciągnął do siebie tak, że zginało się pod kątem prostym. Coś mi mówiło, żebym się zaczęła bronić, ale wszystkie techniki, jakich kiedyś się uczyłam wyparowały mi z głowy. Nie chciałam by zrobił mi krzywdę. Musiałam coś szybko wymyśleć, przecież się już ściemnia.
            Poczułam jak jego oddech owiewa moją twarz. Pocałował mnie. Łzy napłynęły mi do oczu i zaczęły jak szalone spływać po moich policzkach.
            – Nie płacz. Nic ci się nie stanie –powiedział spokojnie ścierając łzy.
            Krzycz, powiedział głos wewnątrz mnie.
            – Puść mnie! Pomocy! Przestań! –Ryan przyłożył mi dłoń do ust uniemożliwiając wzywanie pomocy.
            – Zamknij się – wycedził przez zaciśnięte zęby. Znów mnie pocałował. Opierałam się. Gdy odkleił się ode mnie znów zaczęłam krzyczeć. Po chwili usłyszałam, jak ktoś biegnie.
            – Odwal się od niej! – krzyknął męski głos. Z nadzieją spojrzałam na mojego wybawcę. Jake.
            – Spierdalaj. Nie twój interes –powiedział chłodno Ryan.
            – Mój, bo moja dziewczyna –odpowiedział tym samym tonem. Rozdzielił nas, a ja od razu schowałam się za Jake’m.– A to taki gratis ode mnie – dodał i przywalił mu z całej siły w szczękę. Usłyszałam dźwięk łamanych kości. Jake uderzył go jeszcze w brzuch i kilka innych miejsc. – I lepiej, żebyś się do niej nie zbliżał – wysyczał. – Chodźmy stąd – powiedział cicho. Objął mnie mocno w talii i poszliśmy w stronę mojego domu.
            – Dziękuję… Gdyby nie ty – zaczęłam, a łzy napłynęły mi do oczu na myśl, co zaraz mogło się stać.
            – Usłyszałem twój krzyk. Mama mnie zatrzymała, tak byłbym wcześniej. Nic ci nie zrobił? – zapytał troskliwie.    
            – Oprócz tego, że mnie pocałował… - powiedziałam cicho. Ciągle byłam roztrzęsiona. Jake zatrzymał się. Stanął przede mną i położył mi dłonie na ramionach.
            – Spokojnie… Nic ci się nie stało, a to, że cię pocałował dla mnie nic nie znaczy. Ty tego nie chciałaś – uśmiechnął się delikatnie i przytulił mnie. Poczułam się bezpieczna.        
            W domu Jake został na kolacji. Opowiedzieliśmy, co się stało. Jake mnie do tego namówił. Rodzice postanowili, że już więcej nie będę przychodziła do Ryana na korepetycje i do tego mieli zamiar z nim poważnie pogadać. Chcieli nawet wytoczyć mu sprawę o usiłowanie gwałtu, ale zaprotestowałam. Nie chcę się włóczyć po sądach.
            Po posiłku Jake wyciągnął mnie na spacer, chociaż nie miałam ochoty. Jednak, gdy spojrzał na mnie swoimi smutnymi oczami i wygiął usta w podkuwkę nie mogłam się oprzeć. Wzięliśmy Jakiego i poszliśmy do parku.
            Gdy spacerowaliśmy zauważyłam, że Jake co chwilę się rozgląda. Robiłam to samo, jednak nikogo nie widziałam.
            – Jeśli szukasz jakieś lepszej dziewczyny ode mnie to od razu ucieknij – zażartowałam.
            – Nie szukam – odparł szeroko się uśmiechając. Usiedliśmy na ławce, a Jakie rozsiadł się Jake’owi na kolanach. Roześmiałam się. – A tobie nie za wygodnie?! – zapytał. Wybuchłam jeszcze większym śmiechem. Rozglądnęłam się po okolicy i nagle zobaczyłam dobrze znaną mi postać, ale co ona tu do cholery robi?! I to… z chłopakiem?! Szybko wybrałam numer do Caroline, która odebrała po dwóch sygnałach.
            – Cześć – usłyszałam w komórce głos przyjaciółki.
            – Hej. Wiesz może, co o tej porze Ann robi w parku i to z chłopakiem?
            – Co?! – zapytała zdziwiona. –Jesteś pewna, że to ona?
            – Raczej tak. Wiem, że jestem ślepa, ale nie przesadzajmy. Rozróżnię swoją przyjaciółkę od jakieś innej laski.
            – Nic mi nie mówiła, że się z kimś zaczęła spotykać… Jutro w szkole ją przyszpilimy – zachichotała. – A ty co robisz w parku o tej porze?
            – Wyszłam na spacer z Jakiem i… Jake’iem – odparłam spoglądając z bruneta. Znów się rozglądał.
            – Aaa. No to udanej randki. Do jutra. Buziaki.
            – Cześć – mruknęłam rozłączając się.– Ty serio, jakieś laski szukasz.
            Jake spojrzał na mnie z politowaniem.
            – Jakbym chciał to bym nie zrywał z Amy. Ale uznałem, że jestem wart kogoś lepszego niż ona – powiedział obejmując mnie ramieniem.

            – Mamo, mój rower dalej stoi w piwnicy? – zapytałam, gdy wróciłam do domu. Rodzice siedzieli w salonie, rozłożeniu na sofie i oglądali coś w telewizji.
            – A po co ci rower?! – zdziwił się tata.
            – A do czego służy rower? – spytałam z ironią.
            – Jest w piwnicy – odparła mama.
            – Przyniósłbyś mi go? – zapytałam, robiąc maślane oczy.
            Tata westchnął i niechętnie wstał.
            – Ale jak będzie stał w twoim pokoju, to obetnę ci kieszonkowe – zagroził i wyszedł z domu.
            – Jake prawda? – zapytała mama z uśmiechem.
            Przytaknęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.