Obudził mnie dzwonek mojego telefonu. Nie otwierając oczu znalazłam komórkę. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.
– Tak? –zapytałam zaspana.
– Czekam już od dziesięciu minut. Kiedy zejdziesz? – usłyszałam głos Jake’a.
– Po co?
– Do szkoły? Wybierasz się do szkoły?
– Cholera –zaklęłam pod nosem. Podniosłam się. – Zaspałam! Jake jedź sam, przyjdę na drugą lekcję – powiedziałam prędko. – Jak wyrobię –dodałam ciszej .
– Poczekam. Mi się nie spieszy do szkoły – zachichotał. W mojej głowie pojawił się jego uśmiech.
– To ja ci może otworzę… – Rozłączyłam się wstając z łóżka. Po drodze przejrzałam się w lustrze. No pięknie pokażę mu się w takim stanie, pomyślałam. Rozczochrana, w brudnej pidżamie, zaspana…
– Dzień dobry – wyszczerzył się i pocałował mnie w policzek, gdy otworzyłam mu drzwi. Chwycił mnie za nadgarstki i z uśmiechem przyglądał mi się.
– Czeeść –mruknęłam. –Tak, wiem nie wyglądam najlepiej. Więc ja może pójdę się trochę ogarnąć, a ty… Zrób sobie śniadanie, czy coś.
– A ty jadłaś? – zapytał. Puścił moje nadgarstki i wyjrzał przez moje ramię przeszukując wzrokiem mieszkanie w poszukiwaniu kuchni.
– Niby kiedy? – zapytałam ironicznie.
– No to ci zrobię – odparł uśmiechając się. Poszłam do swojego pokoju. Najpierw spakowałam książki, a potem przywróciłam się do stanu człowieczeństwa. Zrobiłam makijaż, uczesałam się i ubrałam. Gdy wyszłam z garderoby w moim pokoju był już Jake. W ręce miał talerz z kanapkami, a w drugiej kubek kakao.
– Dzięki –odparłam, gdy przydreptałam do niego. Pewnie nie zrobiłam tego z taką gracją, z jaką powinnam, więc pewnie wyszłam na jakąś totalną pokrakę. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek. Dziwne, że takie gesty przychodzą mi z taką łatwością. Przecież jeszcze niedawno Jake mnie onieśmielał. – Kakao… Nutella! –wydarłam się. Zaczęłam jak idiotka suszyć zęby.
– Tylko się nie rzuć na te kanapki – zaśmiał się Jake podnosząc talerz wyżej.
– Ej! –oburzyłam się. Zmrużyłam złowieszczo oczy. – Bo ci coś zrobię – zagroziłam.
– Niby co?– zakpił.
– Na przykład to – powiedziałam i lekko kopnęłam go w kość piszczelową.
– Okej, okej. Wycofuję się – odparł spokojnie, jednak się uśmiechał. Podał mi talerz. Usiedliśmy na łóżku i oboje zaczęliśmy wcinać kanapki i pić kakao.
Niedługo potem staliśmy przy motorze Jake’a.
– To twój kask – podał mi niebieski hełm z przyciemnianą szybką z przodu. – W końcu ostatnio często jeździsz tym motorem, więc przyda ci się własny – dodał z uśmiechem.
– Dzięki –odparłam wkładając kask. – I jak wyglądam? – zapytałam pozując.
Jake roześmiał się.
– Pięknie.– Wsiedliśmy na motor, Jake odpalił i ruszyliśmy. Znów gnał z zawrotną prędkością. Jednak jechaliśmy znacznie dłużej, niż jedzie się do szkoły. Rzeczywiście nie żartował z tym, że nie spieszy mu się do szkoły, pomyślałam. Oderwałam wzrok od pleców Jake’a i spojrzałam gdzie jesteśmy. Byliśmy poza miastem. Oprócz nas na drodze nie było nikogo. No pięknie! Na wagary mnie wyciągnął, pomyślałam. Będę mieć przewalone u rodziców. Szlaban na całe wakacje. Nie dość, że pierwszy fajny chłopak, to pierwszy szlaban i to przez niego!
Gdy w końcu Jake się zatrzymał prędko zeszłam z motocross’u.
– Jake… -zaczęłam spokojnie. Zdjęłam kask. – Pokopało cię?! Przecież rodzice mnie zabiją za to, że nie poszłam na lekcje! Zwłaszcza, że im o tym nie powiedziałam.
Jake niespiesznie zszedł z motoru, zdjął kask, podszedł do mnie i mnie pocałował. Czyli go pokopało. Dobra, rodzicami zajmę się później. W jego ustach wszystko wydaje się prostsze.
– Chodź, znam fajne miejsce – powiedział chwytając moją rękę. Po chwili byliśmy nad niewielkim stawem. W odległości kilkudziesięciu metrów od lustra wody była mała knajpka, jednak zamknięta. Usiedliśmy na drewnianej balustradzie, jaka otaczała budkę rybacką.
– Ładnie tu– odparłam przeczesując wzrokiem okolicę. Staw otaczała ogromna trzcina. Nigdy nie znałam się na roślinach. W niewielkiej odległości po drugiej stronie jeziora rozpościerał się las. Widać było, że po drugiej stronie człowiek znacznie mniej ingerował w naturę.
– Tak to prawda – jego głos sprowadził mnie na ziemię. Spojrzałam na niego. Jego oczy delikatnie połyskiwały, a na twarzy majaczył się uśmiech, którym tak często mnie częstuje. – Ale są rzeczy, a w zasadzie osoby, ładniejsze, żeby nie powiedzieć piękniejsze.
– Jeśli chciałeś mi wcisnąć kit stulecia to ci się udało.
– Nie wierzysz, prawda? – zapytał. Posmutniał nieco. Oczy mu przygasły.
– Mam niską samoocenę.
– Wiesz pewnie zabrzmi to nieco pysznie, no ale wiem, że większość dziewczyn się we mnie kocha i uważa, że jestem mega ciachem – tu nieco się rozchmurzył. – Ale ty jakoś nie byłaś i chyba ciągle do nich nie należysz. I to w zasadzie nieco mnie… zaintrygowało. Więc skoro postanowiłem się z tobą umówić, bo spodobałaś mi się, wydałaś się ciekawa, to twoja samoocena powinna podskoczyć w górę.
Długo zbierałam odpowiednie słowa.
– To nie tak… Bo uważałam i ciągle uważam, że jesteś mega ciachem, jak ty to ująłeś, ale jednak nie zawracałam sobie tobą głowy, bo wiedziałam, że nigdy nie zakochasz się w takiej dziewczynie jak ja. – Chciał zaprotestować, więc natychmiast dodałam: – Przecież urodą nie powalam, jestem pokraką, co chwilę się potykam, wszystko robię ślamazarnie, mój humor skacze, niczym dziecko na trampolinie i jestem totalnie niezrównoważona.
– A może to co wymieniłaś to twoje atuty, hm? – Spojrzał na mnie pytająco.
Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać nad jego pytaniem i nad tym co powiedziałam.
– Nie ma dwóch takich dziewczyn na świecie. Jesteś jedna jedyna. Jesteś wyjątkowa z tymi cechami jakie wymieniłaś. Dzięki nim roztaczasz wokół siebie aurę niewinności, ale i takiej pewności. Wydaje się, że wiesz czego chcesz, ale nie jesteś pewna. To takie kontrastujące i sprzeczne, ale może tak być.
Aura? Wyjątkowa? Sprzeczności? On chyba mocno uderzył się w głowę.
Westchnęłam. Przyznałam mu rację. Siedzieliśmy w milczeniu, nasłuchując śpiewu ptaków.S tykaliśmy się czołami.
– Jaki jest twój sekret? – zapytał cicho.
Chwilę myślałam nad jego pytaniem i tym co mu odpowiem.
– Mam tatuaż. I nosiłam kiedyś okulary.
– Co wytatuowałaś? – zapytał z uśmiechem oddalając się. Zeszłam z barierki, odwróciłam się tyłem, odgarnęłam włosy na prawe ramię. Na karku miałam wytatuowane:
Music. I do tego dwie złączone ćwierćnuty.
– Fajne! –zachwycił się Jake. Wróciłam na miejsce. – A co z okularami?– Mam kontakty. Bo w okularach wyglądałam okropnie. Żadne mi nie pasują – wzruszyłam ramionami. – A teraz twój sekret.
Jake podrapał się po karku.
– Mój sekret, tak? – Przegryzł dolną wargę. – Nie mam jakoś specjalnie sekretów…
– No dalej. Jakiś musisz mieć – zachęciłam go.
– Kiedyś uprawiałem boks – rzucił beznamiętnie.
- W takim razie mnie przebiłeś .Pamiętasz coś?
- Trochę…
- Pokażesz? – zapytałam ciekawa jego możliwości.
- Kobiet nie biję – odparł. – Dobra, teraz ja mam pytanie. – Uśmiech powrócił mu na twarz.
– Jakie?
– Twoje marzenie – wyszczerzył się.
– Nie mam marzeń – odparłam.
– Musisz mieć. No coś czego pragniesz.
Coś czego pragnę… O wiem.
– Pójść na wszystkie możliwe koncerty. Każdego wykonawcy, jakiego słucham, a ich jest cała lista.
– Niezłe, chociaż dosyć możliwe do zrealizowania.
– Marzenia przecież są do zrealizowania. Nie są to rzeczy niemożliwe. Wystarczy chcieć i dążyć do ich spełnienia.
– Jakieś jeszcze masz?
– Porządnie się wyspać – wyszczerzyłam się. Jake roześmiał się tak, że omal nie spadł.
– No każdy ma jakieś marzenia, nie? A twoje to niby jakie?
– Poznać Tony’ego Hawka, chociaż pewnie to nazwisko nic ci nie mówi.
– Coś mi się obiło o uszy. Pewnie jakiś skater, nie?
– On jako pierwszy wykonał obrót o 900 stopni i poprawnie wylądował! – zachwycił się. Jego wzrok na chwilę stał się nieobecny. - Zrobił też 360 Varial McTwist. – To już totalnie nic mi nie mówiło.
– Mhm.
– No co? –zapytał szturchając mnie w ramie. Lekko, jednak mimo to spadłam na trawę.
– Mój sekret numer trzy: mam słabą równowagę i koordynację ruchową – wycedziłam zbierając się z ziemi. Jake tymczasem śmiał się, jak głupi. Mocno go uderzyłam, tak że spadł, tyle że na deski tarasu knajpki. Mimo to ciągle się śmiał. – Wstawaj –mruknęłam kopiąc go w bok.
– Ej! Leżącego się nie kopie – obruszył się. Nagle chwycił moją rękę i pociągnął mnie. Leżałam na nim. Podtrzymywałam się na wyprostowanych rękach, a Jake obejmował mnie w talii. Patrzył się na mnie tak, jak dziecko na wystawę pełną najpyszniejszych słodyczy. Jak mały chłopiec na upragniony samochodzik. Z takim rozmarzeniem i upragnieniem, jakbym była wszystkim czego chce. Jakby właśnie miał w ramionach cały świat.
– Właśnie przy tobie spełniają się moje marzenia – wyszeptał. – Zawsze chciałem czuć się przy dziewczynie wolny, być przy niej sobą. Wydaje mi się, że doskonale mnie rozumiesz… – Zaczął gładzić mnie po ręce. – Przy tobie znacznie inaczej się czuję, niż przy Amy. Dla niej nic oprócz niej się nie liczyło. Uważała się za niewidomo jaką. A w tobie jest właśnie to fajne, że masz taką niską samoocenę, chociaż jakbyś stwierdziła, że jesteś ładna, świat by się nie zawalił.
Pochyliłam się nad nim. Czułam jego oddech na swojej twarzy. Po chwili uległam i położyłam ię na jego torsie. Od muzyki mój słuch był już porządnie nadszarpnięty, jednak dosyć dobrze słyszałam miarowe i spokojne bicie serca Jake’a. To była najprawdziwsza i najmilsza muzyka dla moich uszu – bicie serca ukochanej osoby.
– Mamo… - zaczęłam wchodząc do kuchni, gdzie moja mama przygotowywała kolację. Tata był w sklepie, więc wykorzystałam tą okazję. – Nie będziesz zła? – zapytałam.
– Co się stało? – zapytała lekko zmartwiona. Nie przerywała mieszania w patelni.
– Nie byłam dzisiaj w szkole – powiedziałam prędko. Wręcz wyrzuciłam to z siebie. Było mi lżej.
– Jak to? Źle się czułaś? – Podeszła do mnie i przyłożyła mi dłoń do czoła.
– Nie, nie przez to. Jake wyciągnął mnie na wagary… – mruknęłam gapiąc się w ziemię. Mama nie wróciła do poprzedniej czynności.
– Ja też z tatą chodziłam na wagary. Więc całe szczęście, że nie miałaś dzisiaj żadnego sprawdzianu, a to już koniec roku.
– Tylko niemów tacie, dobrze? – poprosiłam spoglądając na nią.
Akurat wtedy wszedł tata. I chyba usłyszał pytanie, bo zapytał:
– Co przede mną ukrywają moje kobiety? – Jak zwykle miał wielki uśmiech na twarzy. Na blacie postawił zakupy.
– Dee poszła na wagary. Z Jake’m – powiedziała spokojnie moja mama. Zaczęła mieszać jedzenie na patelni.
– No to ma szlaban ma miesiąc, bo się przyznała sama. Tak?
– T-tak –wydukałam. Wiedziałam, że tak będzie. – A szlaban na co? Komórka, laptop, wyjścia, konsola, telewizja, lodówka, żelki?
– Dee, ja żartuję. Ja też z mamą chodziłem na wagary. Mam dzisiaj dobry humor, więc nic się nie dzieje. – Tata podszedł do mnie i mnie przytulił. – Kupiłem ci twojeu lubione żelki.
– Żelki! –krzyknęłam i wyrwałam się z objęć taty. Zaczęłam przeszukiwać reklamówkę, tak łapczywie, że ją potargałam. – Żelki! – powtórzyłam, gdy je znalazłam.
– Ale zjedz po kolacji – nakazała mama zabierając mi opakowanie.
– Żelki! – krzyknęłam z rozpaczą. Wyciągnęłam rękę do góry, by sięgnąć paczki ukochanych żelek.
Mama pokręciła przecząco głową.
– Foch! –Poszłam do swojego pokoju. Pora załatwić sobie lekcje za dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za KAŻDY komentarz.
Jeśli komentujesz z Anonima podpisz się imieniem, nickiem z Twittera lub inicjałami.